Wysokogórskie dedykacje…

…wysokogórskie prowokacje…

Jak już wspomniałam tydzień temu, dziś przypada kolejna rocznica śmierci górskiej poety, kompozytora, taternika i ratownika, Wawrzyńca Żuławskiego.
Tekst rocznicowo-ekspiacyjny (zapomnienie zeszłorocznego półwiecza) był od niejakiego czasu gotowy… Ale…
W niedzielę, czyli wczoraj dostałam list od dwudziestokilkulatki, obserwującej od pewnego czasu nasz wycinek blogosfery pod kątem swych dyplomowych poczynań.
Osoba ta zapytała mnie (raczej niedyplomatycznie) o dwie rzeczy:
1. Czemu do tej pory nie zareagowałam na jej sms z niedzielnego poranka 20.7: „tego pana znów nosi, niech się Pani nie da sprowokować!
2. Czy czytałam pourlopowy wpis „tego pana” (…) „bo dla Pani będzie powalający”.

O co chodziło z ‘prowokacją’ – wyjaśnił kolejny mail (nie zaglądałam w swoim czasie pod notkę TesTeqa, której nie skomentowałam).
Wpisu Torlina też nie znałam – przeczytawszy, doszłam do wniosku, że trzeba mi koniecznie dokonać właściwej egzegezy tego szczególnego przejawu dramatopisarstwa górskiego. Czytelnicy bowiem (mojej Korespondentki nie wyłączając), a także Komentatorzy, zrozumieli dramat zbyt wprost. A Autor popełnił rzecz przewrotną, wyrafinowaną… i do końca utrzymywał ich w nieświadomości.

Wawrzyniec Żuławski – jeden z największych herosów literackich mojego dzieciństwa – nie obrazi się chyba na swej udrapowanej tatrzańsko chmurce…
Idzie wszak o sprawę dla niego super-ważną (wybaczą Państwo potok wielkich słów): godność, komfort, bezpieczeństwo, koleżeństwo ludzi w górach. O trzymanie się w ryzach, samodyscyplinie; ćwiczenie powściągliwości i jej konieczność tam – wysoko. O tolerancję i solidarność na szlaku, akceptację, a – jeśli się da – także afirmację innych. Nie wyimaginowanych, idealnych turystów i wspinaczy, lecz realnych (czasem nieco ‘przypadkowych’). Idzie o współkreowanie pozytywnej atmosfery w tych nieziemsko pięknych miejscach, wspieranie, wzajemne podnoszenie się na duchu, zwłaszcza w trudniejszych momentach (każdy z minimum wyobraźni, wie, czym może grozić tylko trochę większe rozedrganie, niż ‘normalne’, powodowane wysiłkiem i przepaścistością).
Gdy spotka się na szlaku prawdziwego człowieka gór – napisał Ż w jednej z alpejskich gawęd wspomnieniowych – można być zawsze pewnym jego pomocy we wszystkich okolicznościach. Te krótkie, niby obojętne spojrzenia kryją w rzeczywistości zrozumienie i współczucie”*
Temu etosowi podporządkowana była i jest praca Pogotowia-TOPR (niedługo stulecie tej niezwykłej Instytucji, założonej – przypomnijmy – w bezpośrednim następstwie śmierci lawinowej Karłowicza).

– A więc dedykacja druga: Torlinowi, doświadczonemu miłośnikowi gór!

Dla analitycznej precyzji wyodrębnijmy w tekście „Łańcuchowa pyskówka” trzy byty:
– podmiot wymiany zdań pod Przełęczą Zawrat – Torlin, T
– podmiot wirtualnie wpisany w strukturę tekstu**, nietożsamy przekonaniami, ocenami przebiegów zdarzeń, horyzontem poznawczym, konstrukcją osobowości z pierwszym – przewrotny NadTorlin, NT
– Autor i Administrator blogu Torlina – Osoba Realna, OR

NT obsadził swego bohatera Torlina w niewdzięcznej roli. Bo od początku kazał mu popełniać wszystkie możliwe błędy w planowaniu i przeprowadzeniu wycieczki. Dlatego trudno nam pozytywnie wczuć się i zrozumieć poczynania bohatera…

Termin. Nawet niedoświadczonym wiadomo, że sierpniowa niedziela to najgorszy dzień na Morskie Oko, Szpiglasową, Zawrat. Po sobotnich (9.8 ) ulewach, świeżo ‘napłynięci’ do Zakopanego urlopowicze i weekendowicze ruszają w góry ze zwielokrotnioną determinacją… (czasem też – zaślepioną determinacją). I nawet, jeśli przez wszystkie poprzednie pogodne dni ‘robiliśmy’ wyłącznie Cubryny, MSW, Mnichy przez Płytę i podobne – w dzień pański Morskie i Zawrat sobie po prostu darujemy. Zwłaszcza, gdy – bazując parę dni pod Tatrami – mamy możliwości manewru.

Trasa. Odwrotna do komfortowej Od wielu lat ‘myślący turyści’ postulują podczas wspinaczki na Zawrat (i po): zrobić ten szlak jednokierunkowym! Jak choćby słowacka Czerwona Ławka – wejście tylko od Małej Zimnej Wody (skąd trudniej, ale zdecydowana większość turystów wysokogórskich uważa, iż łatwiej, bezpieczniej (i przyjemniej!) pokonuje się trudności w wejściu).
W danym przypadku absolutnie wszystko przemawiało za kierunkiem Zawrat – Szpiglasowa – Morskie Oko. Do Kuźnic można dojść dowolnie wcześnie (nawet przed świtem); potem busy odjeżdżają znacznie częściej, niż do Palenicy; podróż trwa może 10’ (do Palenicy bywa, że ponad 40’ – w weekend, z korkami i jazdą przez Poronin i Bukowinę).
Startujemy więc na najtrudniejszą, Zawratową część wędrówki tak wcześnie, jak się da… Zrzucanych kamieni się nie obawiamy. Łańcuchy są puste lub prawie (a jest różnica pomiędzy wczesnym, ‘jakościowym’ turystą i popołudniowym urlopowiczem). Tak było w super-pogodny poniedziałek 28.7, gdy, po porannym doskoku z samego Krakowa, osiągnęłam Zawrat o 10:20 z jedną tylko mijanką w części ubezpieczonej (‘kompetentny’ i kulturalny pan idący z góry).
Inne plusy tego kierunku: coraz piękniejsze widoki na całe Tatry Wysokie przed oczami a nie za plecami (plus słońce, jeśli ktoś lubi); gospodarowanie czasem wedle uznania: zajście do Schroniska w Piątce, bądź prosto na Szpiglasową Przełęcz z opcją Wierchu lub nawet Liptowskich Murów aż do Wrót Chałubińskiego (Zawracik spina Zawrat i wycieczkę piękną nazewniczą klamrą).

Możemy nadgonić czas (poświęcony na fotkowanie, kąpiele słoneczne, lekturę czy kontemplację natury): i z Zawratu i ze Szpiglasowej w dół sprowadzą nas wygodne ‘ceprostrady’. I wreszcie ostatnie 9 km do Palenicy – wszystko jedno, w jakiej kondycji dojdziemy, boć biegniemy w dół głównie asfaltem (busy kursują z Palenicy do późna i dłużej)… A pod górkę potrafią się te kilometry dać we znaki, zwłaszcza, gdy ktoś weźmie za szybkie tempo a wyruszy późno, gdy legendarne białczańskie słoneczko zacznie przypiekać (jak to chyba zrobił bohater T). Potem przychodzi nieuchronnie zmęczenie i związana z nim irytacja na najtrudniejszej części, gdzie potrzebne rezerwy fizyczne i mentalne. Podejścia na Zawrat od Piątki nie odczuje średnio sprawny turysta – tak jest łagodne i urozmaicone. A naszemu bohaterowi dało się we znaki… Bo źle gospodarował siłami na samym początku (niezbyt wymagającej wycieczki). Lepiej iść do Morskiego 1h30’ ale mieć rezerwy, zwłaszcza, gdy się zachowuje na deser to, co najatrakcyjniejsze. (Nb, ja też potrafię dojść nad Morskie Oko w 1h20’… prosto z autobusu z krk… ale nie zawsze wykorzystuję tę ‘umiejętność’).

Zatem – trzy podstawowe błędy Torlina: termin, trasa, tempo.
Przejdźmy do kolejnych…

Można zapytać, czemu, przy bazowaniu gdzieś na Podtatrzu i szybkim tempie chodzenia – nasz bohater znalazł się na Zawracie dopiero ok. 15:00?… Można też zadać inne pytanie: początek sierpnia, zaledwie 15:00, brak konieczności powrotu ‘gdzieś dalej’ – po co taki pośpiech?… Ja skoczyłabym jednokierunkową Orlą Percią na Mały Kozi i Zamarłą, skąd znacznie mniej uczęszczana ścieżka z Koziej Przełęczy (żółty szlak) sprowadza, po dodatkowej wysokogórskiej zabawie, na ze wszech miar zasłużoną niedzielną kolację…
Brak giętkości. Bo popełniwszy wszystkie błędy, jakie popełnił – T, podchodząc, nie mógł nie zauważyć, że ruch w okolicy Zawratu jest spory. I powinien wyciągnąć z tego faktu wnioski.

Brak wyobraźni. Ale trudno, mamy naszego bohatera już zapchanego w łańcuchy ciemnego Zawratu (choć może o piętnastej jakiś promyk słońca się tam doślizgnie… nie wiem, wszystkie trzy moje dotychczasowe przejścia miały miejsce rano… włącznie z wyjściem z Murowańca dobrze przed świtem w październiku’01).
Wiadomo, że im później (zwł. – w weekendy) – tym ‘gorszy’ gatunek turysty pnie się w górę… gorszy pod względem kondycji, umiejętności, wytrzymałości psychicznej i ogólnej ‘dzielności charakteru’, nawet jakości obuwia.
Lecz wszyscy ci ludzie mają prawo do kurtuazyjnego traktowania, wyrozumiałości, pomocy. Do wyniesienia z gór jak najlepszych wspomnień oraz doświadczeń… Jeśli nawet trochę przykrych, ‚owianych stresem’, to nie traumatycznych w sensie upokorzenia przez drugiego człowieka…
I to przez kogo?! – przez tych, którzy w danym momencie uważają się za sprawnych fizycznie i radzących sobie z górami psychicznie.

Silniejsi i bardziej doświadczeni muszą myśleć za siebie i za słabszych.
A bardzo, naprawdę bardzo wiele można naprawić i rozładować dystansem, humorem, delikatnym, żartobliwym słowem, uwagą ‘każdemu się zdarza gorszy dzień’, czy ‘też się kiedyś trochę bałam w tym miejscu, proszę się nie przejmować’. Nawet, jeśli się nigdy nie baliśmy – podbudujemy biednego delikwenta (owszem, faceci też się zdarzają), który od razu pomyśli: ‘ok, może nie święci garnki lepią, ruszam’.
Każdy ma prawo do komfortu na urlopie. Niekompetentni też. I każdy ma prawo kiedyś przecenić swe siły.
Poza wszystkim – nic nie wiemy o historii (górskiego) życia tej osoby, którą aktualnie widzimy ‘w kryzysie’. Bo przecież może to być – przykładowo – pani, która kilka lat temu świetnie chodziła, ale po przerwie macierzyńsko-wychowawczej jest bez formy i z kilkoma ‘zbędnymi kilogramami’. Czemu ją dołować, gdy można podbudować i zmotywować na bazie całego wysiłku, jaki już włożyła by dojść tam, gdzie ją zastaliśmy?…

Gdy wyprzedzam-wymijam kogoś na łańcuchach (a zdarzało mi się to dość często podczas ostatniego przejścia Orlej – także w części jednokierunkowej Zawrat–Kozi) – robię to tak: dochodzę, czekam cierpliwie (lub cierpliwie poruszam się za), obserwując wysiłki (lub niezdecydowanie) ‘delikwenta’. Najczęściej ktoś nawiązuje kontakt wzrokowy (ta osoba lub – częściej – towarzysz(ka)) – ważne, by mieć wtedy ‘dobry’, pozytywny wyraz twarzy… Wówczas albo słyszę coś w stylu ‘przepuść panią, idzie szybciej, niż my / wspina się jak kozica’. Albo sama mówię – miękko, na pograniczu szeptu, (o co nietrudno, bo człowiek jest zmęczony i ogólnie oszczędza energię) – ‘to może ja się tu szybciutko prześlizgnę, pani stanie twarzą do ściany, chwyci się mocno… lepiej haka, nie łańcucha – a ja obejdę panią… o proszę mnie tylko zaasekurować za nadgarstek’ (nie należy polegać na takiej asekuracji, ale wyprzedzany lepiej się czuje ‘pomagając’ komuś i zapomina o własnych obawach). Czasem (ale nie zawsze) da się wspólnie ustalić bezpieczniejsze miejsce. Potem dziękuję – krótko i naturalnie – tym osobom i ewentualnie deprecjonuję teksty o kozicach, itp. Tak było ostatnio na Kozim. W kwadrans po mnie weszła para w ~moim wieku, którą wyprzedziłam byłam w północnym trawersie Kozich Czub. Ona ‚wyglądała’ na niepewną, ale podczas 35’ pikniku na szczycie okazało się, że są doświadczonymi turystami tatrzańskimi; dziewczyna miała po prostu gorszy dzień. Gdy ruszałam dalej – całe kilkuosobowe, już zaprzyjaźnione towarzystwo, zapytało, dokąd mi tak śpieszno. Powiedziałam, że chcę przejść całą Orlą Perć. Pani wyprzedzona w trawersie Czub rzuciła wesoło coś o kozicy, na co ja: ‘chciałaby kozica do raju, ale kolana jej nie dają’. Z kolanami nie było najgorzej, ale czasem się zdarza, że panowie małżonkowie – sami w górskim stresie – robią paniom wymówki i porównania… Lepiej więc ‘ocieplić wizerunek’ – by siostry-turystki miały (w razie czego) argumentowy pożytek… Ja i tak wycisnę z gór maksimum przyjemności i satysfakcji… nawet gdy pofantazjuję publicznie, że ‘też’ się bałam… albo – jaki to kondycyjny kryzyzik miałam o poranku w Dolinie Jaworzynki. Ważne, by ludziom, którzy już dokonali sporego wyczynu (czasem – relatywnie większego, niż mój własny), spróbować zaofiarować jak najlepsze wrażenia, wspomnienia, zadowolenie z siebie… I ewentualną motywację do popracowania nad sobą. A nie przygłuszenie czy stłamszenie naszą względną i chwilową ‘nadczłowieczością’.

Co do szczegółów wymiany zdań, stylistyki, eskalacji emocji (powiedzmy to wprost – agresji) – tu sprawa jest prosta: OR na spółkę z NT skonstruowali ‘pyskówkę’ od początku do końca. Nie ma bowiem możliwości, by jakikolwiek realnie istniejący ‘człowiek gór’ zaryzykował – w skale i w bezpośrednim niebezpieczeństwie – takie wyprowadzanie z równowagi bliźniego swego i jego towarzyszki… I tak przedmiotowe traktowanie kobiety (niczym bagażu do przetransportowania przez faceta). Toż to mogło skutkować wypadkiem!… Powtarzam – tylko trochę bardziej rozedrgane kolana, ramiona, trochę przyśpieszone bicie serca (w zmęczeniu, stresie, w rozrzedzonym tatrzańskim powietrzu)… i lepiej sobie nie wyobrażać potencjalnych konsekwencji…
Zdenerwowanie nie służy też człowiekowi, który awanturę prowokuje i eskaluje – chyba, że jest on zaawansowanym toxin-junkie…

Zatem wszystko to wygląda na tyleż przerysowany, co najzupełniej abstrakcyjny górski odpowiednik road rage… – mountain rage. Znałam dotąd tylko ‘chorobę górską’ polegającą na nadmiernej wesołości na szczycie (mieszanka rozrzedzonego powietrza, satysfakcji z osiągnięcia wierzchołka, nadprodukcji serotonin i endorfin, szczęścia estetycznego i poznawczego) – w mountain rage nie uwierzę pokąd na własne oczy nie zobaczę… Póki co traktuję ten symptom jako oryginalny wkład Torlina-NadTorlina-OR w literaturę science-fiction.

Nie musimy dodawać (ale wyszukiwarki przekierują młodych, niedoświadczonych, zaciekawionych – więc dodajmy), że prześlizgiwanie się ‘niecierpliwych’ obok ubezpieczonej ścieżki jest NIEDOPUSZCZALNE i godne napiętnowania nawet u zupełnie początkujących turystów wysokogórskich (zrzucanie kamieni na niżej idących, niszczenie przyrody, dekoncentracja i dodatkowe peszenie i bez tego speszonych wyprzedzanych, narażanie na zwiększone, niepotrzebne niebezpieczeństwo siebie i całego chwiejnego układu równowagi, jakim są ludzie w skalnej ścianie…. ) Tym bardziej godne napiętnowania, że, jak ustaliliśmy, bohater literacki T nie miał się dokąd śpieszyć, pora była wczesna, żaden łańcuchowy korek nie trwa godzinę (10’ do kwadransa – nie doświadczyłam nigdy aż tak gigantycznych, ale słyszałam o nich); jeśliby jednak trwał – równie dobrze mógł się wycofać protagonista sporu (i pójść do Gąsienicowej przez Mały Kozi, niewiele dalszą drogą)… a zapchanie się na Zawrat w porze niesprzyjającej przyjemnej wspinaczce i kontemplacji, bohater literacki T zawdzięcza wyłącznie sobie…

___
* Wawrzyniec Żuławski, W powrotnej drodze [Zdobywanie Mont Blanc przez Innominatę w sierpniu 1937, przyp. BM] [w]: Sygnały ze skalnych ścian. Tragedie tatrzańskie. Wędrówki alpejskie. Skalne lato. Nasza Księgarnia 1967. s. 237.
**W sensie ingaredenowsko-markiewiczowskim, czyli teoretycznoliterackim – nie bytu sieciowego…

Komentarzy 11 to “Wysokogórskie dedykacje…”

  1. Zawratowa przewrotka « przelotnie-pobieżnie-przejściowo Says:

    […] Kto to jest NT i jakie jeszcze błędy pozwolił popełnić swemu bohaterowi – przeczytają Państ… […]

  2. NELA Says:

    Basiu! Jesteś cudowna! A ja już zwątpiłam w tatrzańsko – górskie obyczaje. W to, że ktoś jeszcze czyta Wawrzyńca Żuławskiego i bierze sobie do serca jego przesłanie. Że nie zostawia się przyjaciela bez pomocy, że pomaga się słabszemu przejść kryzys. Że dostosowuje się tempo marszu do kondycji najsłabszego. Mnie też się zdarzyło samotnie przemierzać Orlą od Granatów po Krzyżne. Zboczyłam w mylnych trawkach i rozpłaszczyłam się jak żaba na spadzistej płasience, szukając rozpaczliwie ale bez zbędnych wysiłków jakiegoś oparcia pod but. Jak widać znalazłam! Nade mną 1,5 m klęczał jakiś nieznajomy chłopak i próbował mi podać pasek od plecaka. A ja nie mogłam wyciągnąć ręki, bo bym poleciała w siną dal. Wygrzebałam się i dalej, aż do Pańszczycy poszliśmy razem, gawędząc sympatycznie, po czym ja poszłam w stronę Gąsienicowej, a on gdzieś w Psie Trawki. Wieczorem, przez Jaworzynkę wracałam do Zakopanego, do PKP. Całą dolinkę przeszłam tyłem. Taki był zachód słońca!

  3. basia Says:

    Witam Cię serdecznie, Nelu! 🙂

    I dziękuję za komplementy. Raczej niezasłużone, choć staram się doróść do wzorca idola z lat dziecinnych. Ale chodzić w Tatry (naprawdę) Wysokie i później Alpy (troszkę) zaczęłam dopiero pod koniec studiów… z różnych powodów tak późno, może jeszcze kiedyś opowiem… – więc moje zauroczenie ma zaledwie 15-letnią historię.

    Oj, te granackie trawki powodują ‚dreszcz przez strunę grzbietową’… natychmiast kojarzy się Żleb Drege’a (dla mnie oczywiście – widziany oczami Wawrzyńca z jednej z gawęd „Tragedii tatrzańskich”).

    Co do etosu górskiego – chyba nie jest z nim aż tak źle, jak chcieliby widzieć pesymiści… Moje trzy dni (tego lata) w polskich Wysokich Tatrach, oraz dalsze trzy w słowackiej Białej Wodzie (górne piętro) nastroiły mnie optymistycznie. Ale nigdy nie wiemy, czego o nas (i ludziach obok nas) nie sprawdzono..

  4. Torlin Says:

    Mój wpis u Tes Teqa mniej dotyczył nieodwiedzania, a bardziej stwierdzenia, że Ty się nigdy nie obrażasz. To był tylko taki przykład.
    W sprawie gór nie będę polemizował. Chodzę właściwie od 50 lat po górach w całej Europie (miałem 8 lat, jak mnie ojciec zabrał pierwszy raz właśnie na Szpiglasową Przełęcz). Odpowiem jedynie na zarzut złego kierunku. Mieszkam na Bukowinie i jak stoję o w pół do szóstej na przystanku na klinie w niedzielę, to wsiadam do pierwszego autobusu lub busa, i jest mi obojętne, czy jedzie on do Palenicy czy Kuźnic.
    Nelu!
    A w sprawie roślinek musisz mnie zrozumieć, stosunkowo mało się za nimi rozglądam, dla tego nawet nie wiedziałem.

  5. NELA Says:

    Torlin! Z tobą, jak z tą przysłowiową herbatą… „Prosimy nie narzekać na naszą herbatę! Wy też kiedyś będziecie słabi i chłodni.” Przyjdzie taki czas, że zobaczysz te roślinki, poczujesz ten zapach,zaobserwujesz stadko kozic i poświęcisz im chwilkę uwagi, regulując oddech, przysiądziesz w kotlince pod Pośrednim Granatem i zobaczysz susły – prawnuki tych, które ja tam oglądałam. A na razie ciesz się tym, że jesteś silny i sprawny, wędruj szybko i nie lekceważ tych, co idą wolniej. Oni widzą więcej..

  6. NELA Says:

    Kiedyś, po kolacji z kochera pod Betlejemką, poszliśmy na wieczorny spacer. Na Kopie Królowej stała znajoma góralka z bańką jagód, drugą bańką śmietany, w trzeciej miała wodę. Jagody serwowała na spodeczkach od herbaty + łyżeczka cukru. Nadleciał, jak struś pędziwiatr młody człowiek ociekający potem, czerwoniutki na twarzy i poprosił o podwójną porcję. spytaliśmy, skądże on i dokąd. Ano od Morskiego, przez pół Orlej i do Kuźnic… Góralka na to; A toż zapolicie się panie!!! Ale on już tylko pięty pokazał. A my obejrzeliśmy zachód słońca i do Betlejemki, gdzie spało się na pryczy od ściany do ściany i świeciło lampą naftową. Było pięknie.

  7. Torlin Says:

    Trochę masz Nelu rację, ale powiem Ci szczerze, że dla mnie urokiem i pięknem gór są widoki górskich szczytów, ścian, kamiennych wąwozów, gołoborzy, a największą radością są dla mnie „widoki księżycowe”, bez żadnej trawki.

  8. NELA Says:

    Nigdy w życiu nie doznałam takiego zawodu, jak wtedy, gdy zobaczyłam gołoborze w Górach Świętokrzyskich. Tereny owszem piękne, ale zaraz Góry?

  9. basia Says:

    @Torlinie: Nie obraziłam się wtedy, a wyciągnęłam logiczne konsekwencje z sytuacji i nowego układu graficznego Twego blogu… ot i tyle

    Ale co było to było. Szczegóły ew. do wyjaśnienia pod tym wpisem, pod którym kontrowersja została rozpoczęta. (Podtrzymuję, że się nie obrażam, na tyle, na ile wiem, co to słowo znaczy – a wiem 🙂
    Ale czemu reakcja na moje słowa pod TesTeqowym wpisem sobotnim znalazła się w niedzielę pod wpisem o podgryzactwie, gdzie ja ZUPEŁNIE niczego nie napisałam?… – to mnie nurtuje i na razie nie umiem tego odczytać inaczej, niż próby ‚przywalenia’ tak mocno, jak się tylko da… )
    Ale do adremu 😉
    – Ważne, by w górach dostrzegać też drugiego człowieka… i jak bardzo jesteśmy tam różni w naszych potrzebach.
    Ja też bardzo lubię szybko i zwinnie chodzić… móc sobie na to pozwolić, boć zapracować trzeba od wczesnej wiosny (na Alpy jeszcze solidniej) – ale przecież nie można przenosić w góry schematów z nizinnego ‚wyścigu szczurów’. Czy odreagowywać.
    Albo jesteśmy samotnikami ze wszystkimi konsekwencjami (przystanek w Bukowinie o piątej – Zakopane, skąd do Kuźnic 😉 ), albo trzymamy fason do końca.
    A to (zimna krew) bywa czasem nagradzane. Jak w moim przypadku – przedwczorajszej Czerwonej Ławki. Gdy zobaczyłam z Lodowej Przełęczy, jaki tam tłok – pomyślałam, że nie pójdę tam od razu – a nad Pięć Stawów Spiskich, by choć z góry pozdrowić Schronisko Teriego.
    I to (+ 20-minutowy posiad na progu/brzegu Lodowej Grani, opłaciło się: przed 15:30 Czerwona Ławka była prawie pusta. Co ważne, bo łańcuchy tam b. długie i połączone wrednie, nie do samego haka a dwa do łącznikowego łańcuszka do owego haka doczepionego… (więc najbezpieczniej, gdy zajęty jest tylko co drugi długaśny łańcuch)… Ale gdy ja szłam, było nas tylko siedmioro w ścianie (bardzo wiele osób się wycofywało od stóp ściany, gdy się zorientowali, czym to pachnie – np. cała grupa Rosjan)…

    @Nela: W 100% się zgadzam. Góry to nie tylko sport i ‚przegon’. Ale w tym miejscu już tyle o tym powiedziano (Inni i ja), że się nie będę powtarzać… Góry to
    rośliny,
    zwierzęta,
    formy skalne
    drogi taternickie i tragedie wpisane w żleby i ściany
    historia luminarzy chodzących po tych samych kamieniach, po których my teraz skaczemy.
    Góry to zjawiska atmosferyczne i możliwość ich utrwalania,
    to patrzenie na zachód słońca policzek przy policzku z bliską osobą, marznięcie w kolebie, upał następnego poranka…
    i tysiąc innych zjawisk…
    Dla każdego coś innego… 🙂

  10. Quake Says:

    Tak, to jest dla każdego coś innego… Zastanawiałem się nad tym nieco w ostatnich dniach. Pisanie o „swoich” górach to jest bardzo osobista rzecz – nie każdy ma ochotę na takie uzewnętrznianie się. Dziś w pociągu przemiła starsza pani próbowała się ode mnie dowiedzieć dlaczego chodzę po Tatrach z tym plecakiem – przyznam, że miałem problem z odpowiedzią 😉

    p.s. Zabieg wyodrębnienia w tekście trzech bytów przypomniał mi „sześć przechadzek po lesie fikcji”

  11. basia Says:

    Też doszłam ostatnio do wniosku, że znacznie przyjemniej (i jednoznaczniej) się po górach chodzi, niż o nich pisze 😉 Ale i to drugie czasem trzeba zrobić 🙂

    ‚Zabieg wyodrębnienia’… – czymżeż byłaby nauka o literaturze bez swej imponującej teorii! 😎 😀

Dodaj komentarz