J.Głowacki, Erotyzm ciemny i jasny

Ukazały się ostatnio dwie książki, które, wybłyskując nagle z szarości naszego życia literackiego, stały się prawdziwymi bestsellerami. Myślę oczywiście o ‚Ulissesie’ Joyce’a i ‚Głupiej sprawie’ Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego. Warto chyba zastanowić się nad niewiarygodnym sukcesem rynkowym tych pozycji, stawiającym ich wydanie w rzędzie wydarzeń nie tylko kulturalnych, pozycji wyrastających zresztą z odmiennych tradycji kulturowych i literackich.

Wirtuozeria formalna Joyce’a, jego wszechogarniający, rozchybotany język, przewalający się przez zdania i stronice w monologach wewnętrznych, oddających podświadome stany bohaterów, jakże różny jest od spokojnej, realistycznej narracji ‚Głupiej sprawy’. Dobrowolski odrzuca formalne odkrycia ‚Ulissesa’, choć nietrudno byłoby mu, idąc tropami Virginii Wolf, Butora, Nathalie Sarraute, Becketta, Ionesco i wielu innych – przejąć je czy twórczo rozwinąć. Pisząc w opozycji do takiego pojmowania literatury, stworzył Dobrowolski utwór jednolity i konsekwentny, którego największym walorem i źródłem sukcesu rynkowego jest współczesność, podjęcie bieżącej problematyki. Książka kipi wprost rytmem niedawnych wydarzeń politycznych. Przy wszystkich odrębnościach narzucają się i podobieństwa. Krytycy pisali wiele o braku wyobraźni autora ‚Ulissesa’. Rzeczywiście. Joyce wprowadza na karty swych książek autentyczne postacie ze swojej rodziny, otoczenia, itp., przetwarzając jednak sytuacje, w jakich one się pojawiają. Dobrowolski, traktując prozę jako rzecz z pogranicza eseju, publicystyki i beletrystyki, wprowadza także portrety swych współczesnych, niczego jednak nie zmieniając, także nazwisk, otwarcie chwali ich lub gani. Dotyczy to również pisarzy. Tu zresztą zarysowuje się pewna różnica – Joyce polemizuje ze współczesną sobie literaturą poprzez formę ‚Ulissesa’. Dobrowolski jest bardziej konkretny. Nie ukrywa swojej niechęci na przykład do powieści politycznych Putramenta czy trzeciego tomu ‚Kolumbów’ Bratnego.

Bohater książki Joyce’a analizuje sukces Szekspira, bohater ‚Głupiej sprawy’, i jest to ciekawszy zabieg formalny, analizuje i ocenia, zresztą przychylnie, jedną z książek Dobrowolskiego: „nie całkiem głupi facet (z autora – przyp. J.G.) i pomyśleć, że to było pisane tyle lat temu, a dzisiaj pasuje do wszystkiego”. Mrocznemu erotyzmowi ‚Ulissesa’ przeciwstawia Dobrowolski ciepłe w tonacji, liryczne opisy: „Powściągliwa na ogół w wyrażaniu swoich uczuć Zofia kipiała tym razem młodzieńczą radością życia, nie cofała się przed kokieterią… — A będziesz mnie kochał? — zapytała go wprost, znalazłszy stosowny po temu moment… No to daj mi… orzeszków — ściszyła głos do pianissima”. I ten opis kończy jednak bliska Joyce’owi aluzja do antyku: „Tuż naprzeciw, niedaleko od nich, sąsiednią alejką sunęli jak cienie w asfodelowej białej dolinie wiekuistej ciszy nad Styksem poważni spacerowicze”.

Ale nie chodzi przecież o to, by bawić się w wyszukiwanie przeciwieństw i analogii, pozostawiam to fachowej krytyce. Po prostu trzeba skonstatować fakt, że niepoprzedzona atmosferą erotycznego skandalu i falą snobizmu książka Dobrowolskiego zniknęła w parę dni z półek księgarskich. Miejmy nadzieję, że Czytelnik nie każe nam zbyt długo czekać na drugi nakład.

Chciałbym teraz zatrzymać się przy ‚Ulissesie’, którego sukces stał się prawdziwym fenomenem socjologicznym. Pamiętam szmer radosnego podniecenia wśród żon artystów stołujących się w Związku Literatów: „Wyszedł ‚Ulisses’…”. Następnie zaniebieściło się od ‚Ulissesów’ w Bristolu i Europejskim, gdzie luksusowe damy w krótkich przerwach pomiędzy pełnieniem swych odpowiedzialnych funkcji pochłaniały posłowie Słomczyńskiego, tamże pewien efebowaty młodzieniec, znany w kręgach stolicy jako „Kocica”, próbował upowszechnić wśród panów hasło „poznajemy się po ‚Ulissesach’. Rzecz upadła z braku towaru. Na urządzonej w Gdańsku licytacji egzemplarz ‚Ulissesa’ osiągnął cenę 1700 złotych.

Nakład 40 tysięcy to jeszcze nie nakład ‚Pancernych’ i ‚Klossa’. Biorąc jednak pod uwagę, że ‚Ulisses’ nie należy do lektur łatwych, kosztuje 100 złotych i liczy sobie 831 stron, a sceny erotyczne, poza monologiem Molly, są tak zdeformowane, że nie najłatwiej się w nich połapać, sukces Joyce’a w Polsce przeszedł wszelkie oczekiwania. Oczywiście, nie należy mylić zakupienia egzemplarza z jego przeczytaniem. Ze wstępnych badań przeprowadzonych przez zaprzyjaźnionego socjologa dowiedziałem się, iż na sto zapytanych osób, dziewięćdziesiąt natychmiast po nabyciu książki odstawiło ja na półkę, siedem zniechęciło się po 30-50 stronach, dwie przeczytały podkreślone długopisem fragmenty, co było zresztą wynikiem mrówczej pracy jedynej osoby, która przejrzała całość (poza ‚Ulissesem’ krążył ostatnio z podkreśleniami fragmentów erotycznych tylko Baldwina ‚Inny kraj’ i ‚Głupia sprawa’, przy czym u Dobrowolskiego podkreślano diagnozy polityczne). Cała setka twierdzi jednak zgodnie, iż ‚Ulisses’ jest arcydziełem. Nota bene także zachwycony ‚Ulissesem’ Shaw i pełen dla niego podziwu Yeats nigdy nie doczytali ‚Ulissesa’ do końca.

Teatr „Wybrzeże” wystawił w reżyserii Zygmunta Huebnera sztukę Macieja Słomczyńskiego pt. ‚Ulisses’. Miejmy nadzieję, że ‚Głupia sprawa’ też doczeka się wersji scenicznej. Do Gdańska ciągną więc pielgrzymki z Warszawy, i słusznie, ponieważ jest to najlepszy utwór, jaki do tej pory Maciej Słomczyński napisał. Wyjaśnia on w programie: „Było to zadanie olbrzymie i zdaję sobie sprawę, że ośmieszyłbym się zasłużenie, próbując sugerować, że dla pokazania ‚Ulissesa’ na scenie musiałbym dokonać rewolucji w dramacie podobnej do tej, jakiej Joyce dokonał w prozie. Niemniej jednak, ponieważ cały mechanizm tej sztuki jest moją prywatną własnością i wynikiem moich rozmyślań, pozwoliłem ją sobie podpisać moim nazwiskiem na podstawie powieści Jamesa Joyce’a — po prostu dlatego, aby uniknąć nieporozumień…”.

Chciałbym od razu napisać, że spektakl jest udany. Świetna reżyseria Huebnera i scenografia Skarżyńskich, dobra gra aktorów. Jednak autor ‚Ulissesa’ dla „potrzeb sceny” wykonał na swym nieżyjącym koledze, autorze ‚Ulissesa’ „dla potrzeb literatury” egzekucję dość bezwzględną, przypominającą sposób, w jaki potraktowano Leopolda Blooma w nocnym miasteczku, przy czym, nie wiedząc nic o masochistycznych tęsknotach Joyce’a, trudno byłoby stwierdzić, czy zabiegi te sprawiłyby mu równą satysfakcję. Oczywiście było to nieuniknione. Maciej Słomczyński i tak napisał dobrą, nowoczesną i ambitną sztukę. Tylko że taką sztukę mógłby napisać bez trudu Tadeusz Różewicz, i to sam, bez pomocy Joyce’a, a przecież nawet Różewicz miałby kłopoty z napisaniem ‚Ulissesa’ prozą, choćby pomagał mu Słomczyński.

Sala była nabita po brzegi.

„Ja jestem całkowicie po jej stronie” — wyznała mi elegancka pani w średnim wieku, połyskując pierścieniami, których ilość wpędziłaby w kompleksy zespół big-beatowy. „Autor słusznie pokazał, że jak się ma starego grubego męża, który chodzi za przeproszeniem, na k…, to nie ma powodu, dlaczego jego żona ma go nie zdradzać. sztuka jest słuszna, niepotrzebnie tylko używa się słów niepublicznych”.

„Mnie się to wydaje udane — mówi inna pani — jakkolwiek osobiście nie lubię wyinaczeń. Już w ‚Popiołach’ mnie to drażniło”.

„Podoba mi się to — powiedział młody marynarz — to mi przypomina rodzaj fantastyczno-naukowy”.

Zgodność w ocenie wartości sztuki przy niepełnym jej zrozumieniu — Słomczyński jest pisarzem trudnym — uświadomiła mi jednak niewątpliwe korzyści, jakie przynieść może histeryczna miłość naszego społeczeństwa do Joyce’a i Słomczyńskiego. Otóż na przedstawieniu zjawili się i zderzyli z nowoczesnym teatrem ludzie, których normalnie taka literatura odrzucała i śmieszyła. Przyszli ci, dla których literatura umarła wraz z Żeromskim. Konfrontacja z ‚Ulissesem’, nawet scenicznym, musi wprowadzić w ich poglądy na sztukę jakiś niepokój. A właśnie pieczątka arcydzieła, atmosfera skandalu — odegrać tu mogą rolę pożyteczną. W sytuacji, gdy inne metody i argumenty stosowane przez nasz aparat kulturalny działają niekiedy odwrotnie, nieoficjalny, sterowany snobizmem kurs an Joyce’a może przynieść wspaniałe rezultaty.

Oczywiście tego wszystkiego nie wymaga współczesna proza typu ‚Głupiej sprawy’. Ale takich książek jest wciąż bardzo mało. Stąd sukcesy Słomczyńskiego a zwłaszcza Joyce’a.

Komentarze 3 to “J.Głowacki, Erotyzm ciemny i jasny”

  1. Bloomsday 2009 « przelotnie-pobieżnie-przejściowo Says:

    […] Janusz Głowacki, Jak być kochanym. Świat Książki 2005, s. 36-37. (Całość […]

  2. pak4 Says:

    Z uwag: „próby=ując”. I urwany nawias w linku na właściwym wpisie blogowym.

    Swoją drogą jeszcze ja w szkole słyszałem od polonisty, że Ulisses podobno jest wybitny, ale przeczytać nie dał rady i ufa na słowo, że niektórzy rozumieją. A przecież już lat od polskiej premiery tłumaczenia Słomczyńskiego trochę upłynęło.

    W efekcie przetyczałem z ciekawości, co to jest takiego trudnego 😀

  3. basia Says:

    Nic… Daje się lubić – tylko czasu troszkę zabiera… 😀

    Wielkie dzięki za uwagi edycyjne! 😉

Dodaj komentarz