…przez kilka kwadransów
Do tej pory chętnie a w porywach uporczywie do naszych wycieczek dołączały się psy. Na ogół było to na wschód od zachodu, ale i w Zachodnich Beskidach się zdarzało, zwłaszcza zimą.
— Cóż, skoro nie dają się odpędzić (łagodną groźbą, mało udatnie grożącą perswazją) – to niech idą. Dostaną wody z kubka jeśli będą wyglądały na bardzo spragnione.
Tymczasem w Pruchniku na Pogórzu Dynowskim z samego rana – kotek. Młoda chudzina drepcze i skacze zgrabnie i wytrwale, pogonić się nie daje, baraszkuje, wydrapuje się na każdą wypasioną tablicę ścieżki dydaktycznej, a przy wiacie w Korzeniach – gdy w rozdokazywaniu nie zauważa naszego odejścia dalej – podnosi lament tak wokalnie-żałosny, że nie ma wyjścia, tylko wrócić. Ach jakże się cieszy!
Od zabudowań, przy których się do nas przyplątał, już parę kilometrów; nawet gdyby zawrócił, to czy trafi z powrotem? (My się na kotach nie znamy, na psach też nie za bardzo, więc dlaczego one aż tak dobrze znają się na nas? O_O)… — Ha, opieka będzie raczej z gatunku zimnego wychowu: ty idziesz dzielnie, my cię ewentualnie pocieszamy werbalnie…
Asfaltem gorącym, leśną drogą, nad wąwozami, ostrym podejściem. Przez błota straszliwe też – wczoraj był tu jakiś wyścig rowerowo-górsko-deszczowy i strasznie zniszczył ścieżki („prysznic na stadionie” – nie rozumieliśmy na początku, osochci licznym laminowanym napisom).
Opieka jest zatem z gatunku zimnego wychowu… aż do momentu, gdy z lasu wychodzimy (ubłoceni jak nieboskie stworzenia) na otwarty teren wysokiego przysiółka sąsiedniej wioski. W pierwszym obejściu pies zaczyna szczekać tak zajadle, że dzielnego malca trzeba wziąć na ręce (brzuszek cały ubłocony, przydaje się chusteczka higieniczna)…
Przenoszę go przez strefę największego hałasu, kładę na cztery łapy… Szkopuł, że dokładnie w tym momencie przed posesję zajeżdżają właściciele… „Niech mi tu pani nie podrzuca kota, nie potrzebuję, będzie mi tu!…” — Starsza kobieta, dopiero co niedzielnie uświęcona, podnosi taki jazgot, jakby jej rozum odjęło (nie widzi, że choć kot na asfalcie, to zachęcany nie do pozostania, a przeciwnie… bo że on nie nasz, w takich sytuacjach nie ma sensu tłumaczyć – albo się znasz na ludziach i wiesz, kto (gdzie i kiedy) wygląda na rasowego podrzucacza zwierząt, albo nie). Kotek zatem szybko dostaje się z powrotem w chusteczkowo-higieniczne objęcia, a my jeszcze raz objaśniamy (tym razem sąsiadce jazgotki), jak to się z nami zabrał na poranną wycieczkę. Sąsiadka wygląda na cichszą i pokorniejszego serca.
Dalsze przygody są w zasadzie czysto-wędrówkowe: od kolejnych groźno-psich rewirów (i przenoszeń przez nie) aż po strachliwe, ale jednak w pełni samodzielne wspięcie się na sam szczyt wygwizdanej wiatrem wieży widokowej.
…Tylko jedna pani jeszcze: niepytana-nieproszona deklaruje wszem i wobec w poziomkowych okolicznościach przyrody, że ona absolutnie „go tu nie chce”. A czy on chce z panią zostać? – Mam ochotę słabo zażartować, jednak powstrzymuję się, bo wcześniej ironizowałam w obrębie Teamu, czy aby tutejsza kociość nie wyewoluowała w kierunku uchodźczej przylepności do przyjezdnych… do kogokolwiek, kto emanuje choćby cieniem nadziei nieco lepszego podejścia do.
Domykamy pętlę (w sumie ok. 14 przeliczeniowych kilometrów) nie prowadząc już konwersacji reasekuracyjnych z młodziakiem – przeżył przygodę, zmężniał, niech nie ma złudzeń.
On idzie dzielnie, od jakiegoś czasu wcale nie pomiaukuje.
I oto na horyzoncie domniemany dom naszego parugodzinnego znajomego… Kilka kotów młodszych i starszych wyleguje się pod przyczepą, na jezdnię zbiega ostre, ratlerkopodobne czupiradło, krzyczy na przygodowego malca, ten sroży się, kociogrzbieci…
Na nas ani spojrzy.
Odchodzimy.
[2.7.2017: Pruchnik – pętla edukacyjna z wieżą obserwacyjną]
6 lipca 2017 o 10:26 am
Wzruszający niedzielny spacer,
,choć abstrakcyjny i od czapy.
6 lipca 2017 o 10:38 am
@Hamak:
Nie wybraliśmy się w góry, bo padać miało. I padało. Następnego dnia poranek, jak z bajki, Pogórze Dymowskie też, ale prognozy mówią, że tak długo nie będzie. No to idziemy, nawet od czapy (choć czy od, skoro czapy pozostały na stanowiskach, to znaczy w plecakach?).
6 lipca 2017 o 10:44 am
Wyjaśnienia Szan. Kolegi przyjmuję, ale pisać od czapy będę dalej, bo Gospodyni mi nakazała.
Tu nakazała, o!
,chyba, że zakarze.
6 lipca 2017 o 11:31 am
hu hu
babsztyle
jazgoty
paskudy
straszyc
straszyc
straszyc
czym
sie
da
/wykrz/
hu hu
6 lipca 2017 o 11:40 am
6 lipca 2017 o 11:45 am
@nietoperek,
wiem, że z twojej strony to żarty, lecz w istocie problem jest poważny. „jazgotkę” wyłącznie straszono i stresowano w młodości, teraz ona sama nie umie reagować inaczej, niż krzykiem.
Polacy bronią się przed światem podnosząc głos.
(również przed małym kotkiem, który wcale nie chce ich atakować.)
6 lipca 2017 o 1:04 pm
Śliczne i słodkie zwierzę, los problematyczny, jak wielu czworonogów w Polsce. 😦
…
6 lipca 2017 o 1:12 pm
Od wietrzny dylemat: zjeść kotka czy mieć kotka… 😀
6 lipca 2017 o 9:32 pm
Hamaku W Pokrzywach, tak jest, wzruszająco-atrakcyjny! 😎 😉 …I tego się trzymajmy 🙄
Paku4, czapeczki a nie czapy. Lekkie, bieluchne, prawie jak na Łymbledonie samym (nadałyby się bo nie mają kolorowych wstawek w tym reklamowych szerszych, niż 1 cm… chyba 🙄 ) 😎
Hamaku, każe karze podnieść gaże, potem wytopić ją w skwarze (wciąż na motywach Łymbledona misie plecie 😉 ) 😎
Nietoperku, wiesz, Profdocdr może mieć troszkę racji: strasząc nierwicujesz klientkę, i ona to odreagowuje na słabszych, gorzej frustracja-agresja staje się jej drugą naturą; pomyśl o stworzeniu nietoperkowego repertuaru łagodnej perswazji… 😎
Paku4, a czy ta łapa słyszy i rozumie, co miziany mówi? 😮
Asiu, oj tak, niestety tak… 😦 — Dlatego go postanowiliśmy chociaż unieśmiertelnić… niniejszym wpisem tudzież podobiznami 😎
TesTequ, o tej porze roku „zjeść” absolutnie odpada: słodycze w takim stężeniu tylko na walentynki i ew. 17.2 😉 😎
6 lipca 2017 o 9:45 pm
Nb, widzę, iż – w przeciwieństwie do większości kotków – Aga zwana za młodu Isią jest zwierzęciem trawożernym. Nie sądziłam, że w obecnej (bez)kondycji przejdzie dzisiejszą przeciwniczkę… Ale widać zbyt lubi SW19, by się za szybko żegnać z wszystkim które jego jest (chwilowego upału nie wyłączając)… 🙂
Profanieeeeee…! 😉
7 lipca 2017 o 2:20 pm
Przeczytam dzieciom, za jakiś czas.
7 lipca 2017 o 4:45 pm
[…] widzisz? – widzę… dziwujesz się? – dziwuję się… « Mieć kotka […]
7 lipca 2017 o 7:32 pm
Ta historia ma certificate PG (parental guidance). I trzeba trzymać dziecko za rączkę podczas objaśniania i odpowiedzi na ew. pytania… 🙂
8 lipca 2017 o 7:25 pm
„czysto-wędrówkowa” fotka jest boska po prostu:)
pozdrawiam wakacyjnie:)
9 lipca 2017 o 5:30 pm
Też mi się podoba… 🙂
Odpozdrawiam serdecznie, proszę wypoczywać przyjemnie i efektywnie! 😎
10 lipca 2017 o 1:46 pm
To był chyba duch jegomościa Twardowskiego, ftóry nie ino wielkim poetom był, ale tyz wielki przyjacielem zywiny, ze scególnym wskazaniem na koty 🙂
10 lipca 2017 o 7:44 pm
Mógł być…
Nie wiem, skąd to się bierze (może z rozczytywania się w dzieciństwie we „Włóczęgach Północy” i im podobnych), ale czasem spotkane (na krótko) zwierzęta przypominają mi znane charaktery ludzkie… znane prywatnie albo ogólnie.
A ten kot… w sumie był niesamowity.
Po coś nam przeciął drogę, to pewne 🙂