Na obciachową górkę

Wśród szczytów, których nie lubiłem, był przede wszystkim Giewont. Jako dziecko nie wierzyłem ani w śpiącego rycerza, ani nie widziałem w jego grani kształtu leżącej postaci. Duże wrażenie wywarła na mnie jego ściana, gdy gdzieś z Zameczków, po których chodziłem w dzieciństwie z ojcem, a później ze znajomymi góralczykami – szczęśliwe czasy reglowych zabaw i włóczęg – ukazała mi się w całej grozie i wielkości. Jednakże to, iż była celem tłumnych wycieczek i miejscem nieszczęsnego pokrzykiwania, zniechęcało mnie do niego. Nie lubiłem też nigdy żadnych sztucznych urządzeń w górach, choćby to był krzyż na szczycie, wzniesiony w czasach, gdy to nikogo nie raziło. Był też szczytem, który zwiedziłem – jak na moje wczesne tatrzańskie powiązania – dość późno, gdy już znałem Rysy, Zawrat, Kozi Wierch, Świnicę i Granaty.

Oto moja pierwsza nie planowana wycieczka na Giewont w czasach, gdy Polska stawiała nieśmiałe kroki w szeleście nic nie wartych marek polskich o spadającej z dnia na dzień wartości. Miałem kilkanaście lat, kiedy przy boku ojca dreptałem ku Kuźnicom z niewielkim plecaczkiem z ubogą zawartością. Mieliśmy przejść przez Czerwone Wierchy i zejść do Kościeliskiej, ale za Kuźnicami spotkaliśmy znajomego ojca, pana Stefana Porębskiego, który wybierał się właśnie na Giewont.
[…]
Podczas posiłku nasz towarzysz zaczął namawiać ojca, byśmy zmienili plan i razem poszli na Giewont. Śledziłem z niepokojem rozmowę, ale najmocniejszym argumentem pana Porębskiego była niepewna pogoda. Deszcz wisiał rzeczywiście w powietrzu, choć chmury nie czepiały się szczytów. Smutna była tylko szarość nieba i bliskość horyzontu. Łopata i Kopa Kondracka były na wyciągnięcie ręki. Jakże cicho było tu na łące, bo to była prawdziwa górska łąka. Ani żywej duszy ludzkiej na hali, gdzie dziś ciągną tłumnie procesje.
[…]
Szliśmy więc na górę, która od najwcześniejszych lat wydawała mi się prawie śmieszna i sztuczna, podobna do teatralnej dekoracji. Cóż to za góra, która od Zakopanego, jakby od strony widowni, wygląda najgroźniej w świecie, a z przeciwnej – widywałem ją już z drogi na Halę Gąsienicową – jakaś dziwaczna, podobna do zabawki wyciętej z zielonej tektury, trochę jak groźny namalowany lew, który z tyłu ma podpórkę. Gdyby nie ów krzyż na szczycie, nie uwierzyłbym, że to ta sama. Nie wiedziałem wówczas, jak wielką rolę odgrywają w życiu punkty widzenia, które sprawiają, że ten sam kształt zależnie od nich – zmienia się w inny i że zawsze trzeba znać wszystkie strony, by zbliżyć się do prawdy
[…]
To, co ukazało się ze szczytu po drugiej stronie, było największym zaskoczeniem. Pan Porębski, który wygramolił się pod krzyż, wykrzyknął. Jak od naszej strony było szaro i coraz ciemniej, tak Zakopane w dole błyszczało jaskrawym słońcem. Kotlina między nami a Gubałówką przypominała wielką złotą polanę lub wyspę, która przesuwała się w prawo.

– Ależ mamy szczęście – wykrzyknął pan Porębski – za chwilę już tego nie będzie. – I rzeczywiście za chwilę w dole zrobiło się szaro. Złota wyspa popłynęła na wschód ku Murzasichlu i ku Bukowinie i rozpłynęła się w szarości. Oszołomiła mnie głębia przepaści, jeszcze większej przez siwą szarość dnia, złowieszcza błękitność płyt skalnych, które w tej szarości jeszcze bardziej wydawały się śliskie. Nad Wielkim Równiem krążyło duże ptaszysko i zataczało koła coraz mniejsze, obniżając się ku Łysankom.

– Pewnie kania – powiedział ojciec – chce pić, będzie deszcz. Schodźmy.

Szarość jakby gęstniała, chociaż nie było mgły. Pochodziła z ciemnego, już teraz ołowianego nieba. Ani się obejrzałem, kiedy stanęliśmy na Piekiełku.

Byłem jeszcze parę razy na szczycie, za którym nie przepadałem. Raz szedłem granią od Wrótek, kiedy indziej, aby nie dreptać w tłoku – a było to przed kilkoma laty – znalazłem się nawet pod krzyżem punktualnie o wpół do szóstej rano. Zdawało mi się wtedy, ze słyszę pana Porębskiego: „Ależ mamy szczęście” – gdy na szczycie ja czekałem na wschód słońca, a nie ono na mnie.

Władysław Krygowski, Wspinaczka po tęczy. Wydawnictwo Literackie 1985, s. 35-40. (Całość gawędy Na Giewont z panem Porębskim).

***

Kilka dni temu Owczarek wrzucił wpis o współczesnym obciachu Giewontu. „Zawsze tak było” – napisałam w komentarzu…

Ale może nie zaszkodzi popatrzeć na śpiącego rycerza (czy też groźnego lwa, wyciętego z tektury… – makietę z podpórką) w sposób nieco bardziej finezyjny. Nie odbierając zbyt brutalnie tysiącom początkujących turystów satysfakcji z ich zdobyczy.

Biała góra musi kusić i wabić* ceprów niewtajemniczonych i nieobytych z tatrzańskimi proporcjami i punktami widzenia… A i wytrawnego turystę czasem skusi i zmusi… do jeszcze jednego wślizgnięcia się tam przed hordami profanów, do przemyśleń, podsumowań, historycznego spojrzenia. Krygowski ze swym bagażem życia-wędrowania jest najlepszym dowodem, iż tak było 90 lat temu… w erze odgórnego dekretowania turystyki masowej też… i tak pozostało.

…Zatem nieważne, od czego zaczynasz – ważne, dokąd cię to zaprowadzi. I w jakim stylu.
Najlepiej wyjdź przed świtem. Zawsze uważaj na wyślizgane kamienie… W zejściu spotkasz panie w klapkach, z wiklinowymi koszykami i innymi akcesoriami aktualnych mód. One też będą miały swoją opowieść.

___
*Za ostatnią bytnością na Babiej rozmawiałam z dwiema dzielnymi wędrowniczkami z Ostrołęki… Pierwszy raz na południu, jutro Tatry – Giewont oczywiście. Radziłam zacząć od Przełęczy Karb, ale oceniam długofalową skuteczność mej perswazji na nie więcej niż 30%…

Komentarzy 13 to “Na obciachową górkę”

  1. pak4 Says:

    Hm… wędrowniczki wydawały się przekonane. Więc może trochę lepsza ta perswazja.

    A co to z Giewontem? Jakiś maj miesiącem Giewontu? W kioskach straszy/wabi* (*niepotrzebne skreślić) z okładek pisma górskiego, które zachęca, że z innej strony powabny, które dalej inspiruje Owcarka, który inspiruje Gospodynię… Ciąg dalszy nastąpi? 😯 😉 😀

  2. basia Says:

    Ach, zaczynam zatem wierzyć w nieustraszoną (niechybną? 🙄 ) siłę perswazyjną mą… 😉 😀

    …i idę zalinkować u Owczarka inspirację tudzież od-wieczne przeplatanie się i zazębianie tudzież melanżowanie Giewontowego „odi et amo”… 😉 😐 😀

  3. Mru Says:

    Tam, u Owczarka, piszą o obciachu hałasu w plenerze.
    „Tranzystory” odzyskały w górach swą młodość odkąd aparaty komórkowe wyposażono w stosunkowo mocne głośniki.
    😦

  4. basia Says:

    W dolinach należy włożyć do uszu stopery… Wyżej tranzystory (cudownie) siadają 🙂

  5. abnegat.ltd Says:

    Onegdaj pilem okowite stsrajac sie mie przeszkadzac mojemu przyjavcelowi, ktory w szale tworczym malowal kolejne pejzarze tatrzanskie. Po lolejnym yoascie swiat pojasnial, ostrosc zmalala – i popadlem w rozterke gleboka. Powiedziec mu ze krzyz na Giewoncie – jak i cala „glowa” jest po prawej, czy zmilczec? W koncu dazenie ku prawdzie zwyciezylo.
    – Wiesz ty co? Giewont to raczej w druga strone lezy…
    – cholera….
    Wypilismy po stakanczyku.
    -…bede musial przemalowac.
    ——————
    Jakis czas pozniej – przy innej okazji – dowiedzialem sie ze nie przemalowal obrazu – krzyz pozostal z lewej strony. Jakis Warszawiak kupil go na Krupowkach jako „Widok Giewontu Od Slowackiej Strony”…

  6. pak4 Says:

    @abnegat.ltd:
    😀 😆 😀
    (Prawie… 🙂 )

  7. abnegat.ltd Says:

    Paku, tego nie znalem 😀
    …”artistic licence”…
    One messiah, no kangaroos.
    Dzizzazzz 😀

  8. basia Says:

    😆 😆 😆 …

  9. Mru Says:

    „One też będą miały swoją opowieść” – a czy MY będziemy mieli jakieś opowieści o ostatnich wyczynach dewirtualizacyjnych B?! ❗

  10. owcarek podhalański Says:

    Właśnie teroz przysło mi do głowy… a moze ten story pocciwy Śpiący uznoł, ze budzić sie w obecności tyk syćkik poń w klapkak – to byłby dopiero obciach! 😀

  11. basia Says:

    @Mru: Nie było żadnych nowych dewirtualizacji… Jeno jedna wycieczka maleńka z niegdyś-zdewirtualizowanym, teraz znajomym ‚realowym’… 🙂

    @Owczarek: Mega obciach Giga-nta! 😀

  12. Anonimowa Celebrytka Says:

    Teraz już nie ma pań w klapkach. Przyszły czasy sztucznie opalonych, kruczo-czarnych piękności z tranzystorami. (Lecz n ie z głowami na tranzystorach, oj nie!). 🙂

  13. basia Says:

    Była książka taka „Głowa na tranzystorach”. Brat dostał ją jako nagrodę szkolną (dzieckiem w kolebce będąc) 😀

Dodaj komentarz