Do Lwowa

Smakosze wspominali wczoraj kuchnię lwowską i miasto, które odeszło w przeszłość. B natychmiast poczuła chęć podzielenia się kilkoma obserwacjami… I frustrację, że – mimo, iż termin wyprawy niezbyt egzotyczny a pobyt krótki był – za dużo tego.

Jak wiadomo, czas jest najlepszym redaktorem. Niestety w tę i wewtę: pozwala na dystans sprzyjający eliminacji, ale i nagania detale, anegdotki, uogólnienia. Bywa, że zanim zdąży się wykluć komentarz, powstanie nie najkrótszy wpis.

Gdy tylko uchyliły się nieco granice wschodnie dla ‘zwykłych turystów’, dwie studentki polonistyki postanowiły wywindować do poziomu alertu swą gotowość finansowo-organizacyjną. Okazja nadarzyła się prędko: koło PTTK przy sądach wojewódzkich (do którego B należała od liceum dzięki szkolnej przyjaciółce – a dokładniej jej tacie-adwokatowi) zorganizowało w marcu ’90 czterodniową wyprawę do Lwowa.
Rozśpiewany lwowskimi piosenkami autokar dotarł sprawnie pod lotnisko lwiego grodu, gdzie w baraczkowatym hotelu zarezerwowano noclegi. Tylko dwugodzinna przerwa nocna w startach samolotów (2:00 Nowosybirsk; 4:00 Moskwa) nie przeszkadzała czwórce młodych po ich wyśrubowanych dniach. Pozostałym, starszym – owszem.
Wracając późno z miasta śmiesznie tanim tramwajem (autokar przywoził wcześniej mniej wyczynowych wycieczkowiczów) zaglądało się (ot, obchodząc pętlę tramwajową) do hallu portu lotniczego – budowli w stylu wschodnio-imperialnym – i widziało babcie w ‘chuścinkach’ z wielkimi wiklinowymi koszami, i tym podobnych pasażerów. W niesamowitym ścisku. Dla B i jej Przyjaciółki – obu już z historią podróży LOTem i Balkanem (w tym – nawet koczowania w tymczasowym baraczku lotniska Plovdiv – Sofia akurat była w remoncie generalnym) – ten widok stanowił sugestywne dopełnienie sowietologicznych lektur.

Równie mocno podziałał zrujnowany kościół Św. Elżbiety z powybijanymi oknami… Albo Dominikanie – Muzeum religii i ateizma, czy Bernardyni – jako hurtownia. Katedra katolicka wryła się w pamięć fetorkiem: w ciemnej świątyni, świadku ślubów lwowskich Jana Kazimierza, modliło się kilkanaście bardzo biednie wyglądających pań. Jeszcze biedniejsza dosiadła się do dziewczyn na skwerku przed Św. Elżbietą i zaczęła żalić na syna i strasznie zagmatwane kłopoty meldunkowe – klimaty żywcem z Mistrza i Małgorzaty.

Wyprawa do Żółkwi zrobiła – mimo utrzymującej się pięknej pogody – jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie. Szczególnie stan Kolegiaty: miedziana klapa wejściowa do krypty, gdzie hetman Żółkiewski i bracia króla Jana III, była ażurowo przerdzewiała. Dało to B argument, powtarzany wielekroć polskim księżom-magnatom (wystawiającym boże przybytki i ludzkie rezydencje w standardzie przekraczającym nierzadko zachodni): może czas przypomnieć sobie o powszechności kościoła zwanego katholikós i zacząć pomagać biedniejszym, boć i nam wcześniej pomagano. Mądrzenia się młodej mądrali nie były słuchane zbyt chętnie… musiały nastać czasy bardziej masowych wyjazdów polskich duchownych na Ukrainę i Białoruś.

Były też akcenty ‘na osłodę’: piękny Łyczaków (gdzie Konopnicka, Zapolska, Grottger…) Nawet Cmentarz Orląt – na którymś ze swych licznych zakrętów renowacyjnych – nie wyglądał najgorzej w słoneczne popołudnie trzeciej dekady marca. Powitalny widok miasta z Góry Zamkowej – cudo! Renesansowa Kaplica Boimów, Ratusz – wygląd prawie idealny, all things considering. Takoż Kolumna Mickiewicza, Teatr, Ossolineum… Katedry: ormiańska, prawosławna… Akurat trwał spór o unicką Cerkiew archikatedralną Św. Jura – z tłumem ludzi okupujących efektowne schody i ich okolice.
Portier w Uniwersytecie Jana Kazimierza (dziewczyny uparcie używały między sobą tej nazwy) objaśnił im w skrócie sedno aspiracji państwowych Ukraińców. Nadmieniając, że za sowieckiej dominacji uczył synów polskiego elementarza…

Czwórka: polonistki oraz para studentów historii sztuki, goniła – jak się rzekło – do upadłego. Na nogach podtrzymywały ich – prócz niezbyt wymyślnej, tłustawej kuchni – wiadomo co: słodycze. Legendarnie tanie czekoladki, pomadki i cukierki czekoladowe. W pogodny, ciepły weekend miasto wyległo na deptaki i inne malowniczości i tłumnie objadało się lodami (czuło się te kalorie w ‚teksturze’!). Oczekiwanie na stolik w kawiarni trwałoby wieki – rezygnację ułatwił widok ohydnych ścierek w brudnych rękach kelnerek i stoliki tłustawe nawet po ‚czynnościach odświeżających’.
Prócz słodyczy do Polski przywieziono… żyłki wędkarskie – w celu ‘zabezpieczenia’ kilku sznurków korali z kamieni szlachetnych i pół-, które się wówczas pokazały w sprzedaży w kraju… ale na bylejakich niciach, więc się zrywały, ku bólowi studenckich serc niewieścich.

Natychmiast po powrocie zaczęły się polowania na przewodniki, mapy dawne i nowe, literaturę kresową.
I marzenia o wyprawie do Wilna i okolic. (Która odbyła się w listopadzie 1990; dziewczyny pojechały w czteroosobowym składzie – dwie znane, trzecia koleżanka-polonistka oraz licealna przyjaciółka, ta, której tato-palestrant zaprotegował ‘młodzież’ na obie kresowe wyprawy).

[Pamięć a vista po dziewiętnastu latach wydobywa powyższe jako z grubsza najważniejsze wrażenia. Teraz zaprogramujemy wpis… i sięgniemy po przeźrocza oraz detaliczne notatki… ciekawe, co wyjdzie z takiej konfrontacji?]

Komentarze 24 to “Do Lwowa”

  1. Pyra - Jaruta Says:

    A capella
    -dziękuję serdecznie, zabawny, dramatyczny i pełen wdzięku opis.
    W tym samym roku moje córki też były na wyprawie: Ania – geograf nad Bajkałem i w Moskwie, Lena – historyczka na płn Kaukazie i – przejazdem – we Lwowie. Odkrywanie zapomnianego to zawsze podróż znacząca.

  2. basia Says:

    Witam Cię serdecznie, Pyro-Jaruto! 🙂

    I dziękuję za miłe słowa! 🙂
    Zazdroszczę Córkom tych ‚dalekowschodnich’ wypraw. Jakoś dotąd nie udało mi się zapuścić dalej w tym przeciekawym kierunku, niż Wilno i Lwów.

  3. Mru Says:

    Nic nie piszesz o drogach.
    Przeoczenie?
    Zasłona miłosierdzia?

  4. basia Says:

    Nie mogłam absolutnie o wszystkim…

    Odcinek od granicy do Lwowa nie jest przesadnie długi. Pamiętam, że droga stała się węższa i bardziej ‚wyboista’, ale nie zwracałyśmy na to przesadnej uwagi, zajęte przyglądaniem się domom, ludziom…

    We Lwowie najbardziej pamiętam bezceremonialne traktowanie podstawowych zasad kodeksu drogowego i przyblokowanie naszego, prawidłowo się poruszającego autokaru przez ciężarówkę jadącą szybko pod prąd na jednokierunkowej uliczce.

  5. marzena Says:

    nie rozumiem takiej rezerwacji hotelu. czyzby prawników nie stać było na lepszy? – studentki musiałyby się dostosować. 😆

  6. basia Says:

    Wiesz, ja tam ludziom do kieszeni nie zaglądam… nawet przedstawicielom profesji postrzeganych jako te, które ‚sobie poradzą’ 😉
    Poza tym, prócz przyszłego dziekana Izby Adwokackiej, na te wycieczki jeździła przesympatyczna pani protokolantka z ok. 10-letnim synkiem – nie wiem, ile takie zarabiały-zarabiają…

    All in all – w Wilnie już mieliśmy hotel w centrum miasta; reprezentacyjny – dla ludzi władzy, która akurat odchodziła…

  7. marzena Says:

    rozumiem 🙂

  8. Rafał Says:

    Niewielka wyprawa. Wyprawka, rzekłbym.

    Pozdrawiam 🙂

  9. basia Says:

    Witam Cię serdecznie, Rafale! 🙂

    Pewnie, że niewielka wyprawa. Nawet na one czasy (popatrz, co w analogicznym okresie ‚zaliczyły’ Córki Pyry-Jaruty!)
    Z obecnej perspektywy: ‚rejsowe’ autokary odjeżdżają dzień w dzień nie tylko z Przemyśla i Rzeszowa, ale chyba też z Krakowa.

    Nie zapominajmy jednak, że wtedy było troszkę inaczej i całe to ‚otwarcie’ wyglądało na raczej-niepewne. A tuż-potem zrobiło się tu i ówdzie niebezpiecznie (nie pojechałam w Gorgany i Czarnohorę bo troszkę uległam tej mini-psychozie)

    Ale treść i wyrazistość pamięci, strukturę pamięci, przemieszczenia akcentów, ewolucję nastawień do własnych oczarowań, dążeń, wspomnień można analizować nawet na podstawie wrażeń ze zwiedzonej w dzieciństwie Pustyni Błędowskiej 😉
    A już Lwów i Kresy są wymarzonym ‚surowcem’ do takich wiwisekcji…
    😀

  10. TesTeq Says:

    @Rafał: Wielka wyprawa. Wyprawisko, rzekłbym. Dla mnie 100 kilometrów to już podróż życia. 🙂

  11. basia Says:

    Zobaczymy, czy i jako rzecze Rafał… 🙂

    …ja tymczasem rzekłabym, iszszsz 100km to tyle, ile spod mojego domu do Białki… Hmmm, zimą, z niepewnymi wycieraczkami… Pewnie, że wyprawa to była, a co! 😐 i jaki fun, że się wszystko udało! 😀

    P.S. B musi odreagować niemożność wzięcia udziału w jutrzejszej rodzinnej wyprawie narciarsko-snowboardowej do Krynicy i na Jaworzynę. Terminy nie cierpią zwłoki – to cierpieć musi ludź 😦
    😉

  12. Mru Says:

    Rafał nie odpowie – utknął na bezdrożu za Nowosybirskiem i nie ma zasięgu. 😐

  13. basia Says:

    …ale ma opiekę ducha św – Mru, co nie? 😉

  14. pak4 Says:

    Pozostaje życzyć przynajmniej owocnego cierpienia, skoro inaczej się nie da 😦

  15. basia Says:

    Dzięki… będę cierpieć owocnie i warzywnie (owoce morza dodam w momencie desperacji albo gdy się retail therapy nie uda) 😐 😈

  16. Mru Says:

    @ Basia ( https://basiaacappella.wordpress.com/2009/01/16/do-lwowa/#comment-9238 )
    Niektóre zdarzenia są przewidywalne i się powtarzają – Duch św. tu niepotrzebny! 🙂

  17. owcarek podhalański Says:

    Dziwne… Basiecka gwarzy, ze była we Lwowie, a nic nie zbocowuje, coby spotkała tamok pona Szczepcia i pona Tońcia. No chyba ze wyjaśnienie jest w pierwsym zdaniu komentorza z godziny 8:26 😀

  18. abnegat.ltd Says:

    Pamietam to lotnisko. Bodajze w 88 (?) lecialem z Lwowa do Mineralnych Wod. Obrazki jak u Kusturicy. W kolejce do odprawy dwoch rosjan taszczacych silnik, tak na oko 80 kg. Chcieli to na poklad wniesc.
    I przysiegam – widzialem jak jedna babcia ciagnela koze.

    Sam mam wrazenie ze konfabuluje. 😀

  19. Quake Says:

    „klimaty żywcem z Mistrza i Małgorzaty”

    Aż się chce zacytować:

    „No, cóż… Ludzie jak ludzie… w zasadzie są jacy byli, tylko problem mieszkaniowy ma na nich zgubny wpływ…”” 😎

  20. basia Says:

    @Mru (16.1; 3:09pm): Wyjaśnię, że Rafał jest kolegą realowym Mru – takim, co to mógłby prowadzić blog długodystansowca, o jakiego czytaniu marzy B… mógłby, gdyby chciał… 😉
    Niniejszy blog podczytuje regularnie (tak twierdzi) i obiecuje się meldować raz na rok… półtora 😥 😀

    @Owczarek: A wiesz Owczarku – w istocie, pierwsze zdanie jest wyjaśnieniem. Ale – niekompletnym wyjaśnieniem. Bo były w moim życiu czasy absolutnej fascynacji wszystkim, co lwowskie – w tym piosenką, folklorem, typem humoru. Potem się nieco ‚przyjadło’… także pod wpływem dziecinnie-naiwnych nostalgijek i nachalnego pouczania polonusów londyńskich (‚masz przedwojenny przewodnik po Lwowie Stanisława Wasilewskiego, drogie dziecko?… ale on ‚tam’ wydany, nieprawdaż?… still… pokaż go, pokaż… my białe plamy dostrzeżemy… my białe plamy dostrzeżemy, jeśli są’ – ta ostatnia poprawka dodana na moje bardzo wielkie i nieco oburzone oczęta – ów Wasilewski był to reprint tak staranny, jak tylko sobie można wyobrazić; wydany już po czerwcu a nawet wrześniu 1989. Na szczęście biblioteka POSK (największa polska książnica poza krajem) dysponowała egzemplarzem – i herbowa paniusia mogła zacząć tropić te odruchowe białe plamy, jakie pokolenie homo sovieticus będzie nieuchronnie popełniać już do końca swych dni… 😉 )

    @Abnegat.ltd: Wiesz – pisząc tę notkę, też miałam wrażenie, że konfabuluję z tym lotniskiem i koszykami wiklinowymi tudzież chuścinkami. Ale – pomyślałam – napiszę BO TAK PAMIĘTAM a potem ew. zaprotestują albo moje detaliczne notatki, albo Przyjaciółka… Nic z tych rzeczy!… 😉 🙂

    @Quake: Czekają – już od pewnego czasu – smakowite (i niesamowite) cytaty z Andrzeja Drawicza (jednego z moich niekwestionowanych bohaterów badawczo-publicystycznych lat 80-tych): Spór o Rosję, Pocałunek na mrozie… Tylko długawe one; coś trzeba zrobić by nie strywializować a jednocześnie – strawnym uczynić 🙂

  21. Quake Says:

    Czekają cytaty, czekają więc i czytelnicy 🙂

  22. basia Says:

    🙂

    Przytniemy więc jakoś, albo damy całość (np. w sprzężeniu wpisowo-stronkowym). Zima to dobra pora na tę klimatykę…

  23. Quake Says:

    A po cóż przycinać skoro można iść na całość? 😉

    p.s. właśnie dziś skończyłem czytać „Moskwa – Pietuszki” w tłumaczeniu A. Drawicza 😎

  24. basia Says:

    Ha, to były lektury!… To lektury!… 😎

Dodaj komentarz