W dzieciństwie karmiona byłam sielankową wizją umuzykalnionych krajów, takich, jak Austria, gdzie przykładowy motorniczy tramwaju wdziewa w sobotni wieczór Anzug i zmierza na koncert. A latem walcuje w parkach przed pałacami, w których dawniej Straussowie…
Więc gdy w pierwszy wieczór pierwszego wypadu na Zachód zawalcowałam w takim wiedeńskim parku (prowadzona doskonale przez księdza, szefa wyprawy), uznałam, że nie tylko mój sen o szerokim świecie jest już spełniony (cokolwiek by się nie stało podczas kolejnych 16 dni), ale na dodatek weszłam do światowego muzycznego towarzystwa.
Mocno popeliną pachnie to twoje ‘towarzystwo’ – skrzywią się Prawdziwi Znawcy, Snobi i inna, bardzo pożyteczna dla istnienia wartościowej sztuki, zwierzyna.
Ostatnio (zwłaszcza po dyskusji u Pani Kierowniczki) nie mogę się oprzeć wrażeniu, że takie a nie inne umuzykalnienie, takie a nie inne podejście do uczestnictwa w muzyce żywej, Polacy zawdzięczają swym ‘muzykalnym elitom’.
Mówię bom smutny i sam pełen winy – mogłabym powtórzyć za poetą. Choć instynkt belfra i wieloletnie obserwowanie zwyczajów elit zachodnich każą mi popularyzować ‘sprawę’ na modłę sakramentalnego ‘if you liked this Prom, try this…’ Czyli: ‘dobrze, wyjdźmy od Lacrimosy’; ‘przypadło ci do gustu to – podobne, choć nieco trudniejsze będzie owo’; ‘a teraz poznajmy fugę jako taką i zobaczmy, jak męczył się z nią Beethoven’; ‘o concerto grosso możesz przeczytać tu’; ‘suita od sonaty różni się tym i tym’… – to, niestety, wciąż za często zdarza mi się rzucić: ‘tak, Karajan… od czegoś trzeba zacząć’; ‘muzyką dawną to moi koledzy pasjonowali się od 1985… wtedy to było elitarne towarzystwo’.
Tak, elita chce być elitą i na wszelki wypadek nie tylko sprawia wrażenie, że jej wieże z kości słoniowej są nie do zdobycia, ale i parę szczebelków z drabiny ppoż jest gotowa wyłamać… Zwłaszcza w Polsce, gdzie odruch myślowy dzielenia społeczeństwa na ‘panów’ i ‘chamów’ ma kilkusetletnią tradycję i trzyma się mocno… czasem zupełnie wbrew empirii.
Wrzesień 1990. Dwie Polki maszerują o poranku wzdłuż autostradowego ‘ślimaka’. W bardzo nienadającym się do tego miejscu zatrzymuje się ‘samo z siebie’ auto. Kierowca tłumaczy swój odruch względami bezpieczeństwa i – rzęsistym, jak to w Salzburgu – deszczem. Jeden z szefów dizajnu Opla*, dojeżdżający do Wiednia jako wykładowca reklamy, okazuje się rewelacyjnym rozmówcą. Gdy orientuje się, że pasażerki nie tylko potrafią odróżnić ‘wczesnego’ Fischera von Erlacha od ‘średniego’, wymienić dzieła Hildebrandta, a do Melku zmierzają z planami detalicznego poznania pracy Prandtauera – jego talent pedagogiczny ujawnia się w pełni… (co nie przeszkadza nieseryjnemu oplowi gnać po mokrej autostradzie z prędkością w okolicach 220km/h: ‘nic mi nie zrobią, jadę na niemieckich blachach’).
Wciąż w stylu: to, co wiesz, jakkolwiek płytkie, to co przeżywasz, jakkolwiek stereotypowe, może być odskocznią. Albo pierwszym szczebelkiem w górę.
Owszem, ten gość był wykładowcą. I człowiekiem sukcesu. Spotkał młode (i – w horyzoncie swych ówczesnych doświadczeń – nietypowe) Polki… a na wprowadzanie ‘ludzi ze Wschodu’ w cywilizację zachodnią była wówczas moda.
Ale styl stopniowego (stopieńkowego) wtajemniczania w kulturę wysoką ma się na Zachodzie dobrze. Uniwersalnie dobrze.
Więc może nieważne, czy wychodzisz od RMF Classic (a nawet Rubika) – ważne, dokąd (i ewentualnie – jak szybko) cię to zaprowadzi.
Ważne nie tylko na terenie muzyki i innych sztuk…
___
*Świat jest mały. Poznany w 1993 niedoszły teolog, kończący wówczas studia w Royal Academy of Art, 29-letni K z Grazu, dostał później pracę w Oplowym teamie projektowym. I bez problemu ‘zidentyfikował’ mi pana z trasy Salzburg – Melk…
17 kwietnia 2008 o 7:44 am
Na razie nasze elity zasmakowały w jeździe z prędkością 220 km/godz. i to nie po jakiejś tam autostradzie, ale po dziurawej szosie wijącej się przez teren zabudowany.
17 kwietnia 2008 o 7:57 am
TesTeq:
Bo pytanie o czym my mówimy mówiąc o elitach..
Ale myślę, że ogólnie rzecz biorąc ludzie lubią się dzielić tym, co kochają. To znaczy mówię o zainteresowania kulturalnych, oczywiście 🙂 Problemem jest więc raczej spotkanie, w którym można się na tyle otworzyć, by do jakiejś dyskusji doszło. Nie dziwię się więc dyskusji o wczesnym i średnim von Erlachu, ale raczej zatrzymaniem się przy drodze i wzięciem pasażera. No, ale skoro to są pasażerki… 🙂
17 kwietnia 2008 o 8:08 am
@Pak: Czyżbyś uważał, że pasażerki są mniej niebezpieczne? Takie poglądy to seksizm karygodny! Pasażerki są równie niebezpieczne, jak pasażerowie.
17 kwietnia 2008 o 8:21 am
@TesTeq: Nawet na dobrej autostradzie, w solidnym aucie, ta prędkość jest odczuwalna… Pejzaż ‚pierwszoplanowy’ wyglądać zaczyna jak podczas jazdy TGV…
@PAK: ‚ogólnie rzecz biorąc ludzie lubią się dzielić tym, co kochają’. Właśnie, ale jak się dzielić. Jeden z moich znajomych żartuje, że zawodowi nauczyciele (ci ‚lepsi’, z powołaniem, etc.) dzielą się na 2 kategorie: ‚patrz jaki ja jestem mądry/wspaniały’ i ‚patrz jakie to jest proste’.
W pozaszkolnych interakcjach quasi-mentorskich jesteśmy (takie mam odczucia) kiepscy w porównaniu z innymi nacjami: za często ośmieszamy a nawet poniżamy (nierzadko – bezwiednie) zamiast pozytywnie (i pozytywistycznie) zachęcać i motywować.
Tak, samo-zatrzymanie się w tamtej ulewie zrobiło wrażenie. A dalej było jak u Hitchcocka 🙂
@TesTeq (8:08): Gdy kierowcą jest mężczyzna, pasażerki mogą być bardziej niebezpieczne, niż pasażerowie…
Ale panowie-kierowcy zawsze deklarowali, że rozkojarzenie (nawet najciekawszą i najżywszą rozmową) nie wchodzi w grę. I że oni potrzebują towarzystwa by nie zasnąć podczas długiej drogi
17 kwietnia 2008 o 11:22 am
To z nauczycielskich żartów (tych mniej przyzwoitych)
Młody nauczyciel, pędąc na lekcję, taszczy w jednej ręce stos książek, w drugiej laptop i projektor, w zębach trzyma ucho reklamówki z innymi pomocami i kluczem do sali. Na korytarzy spotyka spokojnie idącego nauczyciela z długoletnim stażem, który od niechcenie bawi się kluczem.
Młody zatrzymuje się i z szacunkiem zagaja
– Panie kolego, co to znaczy doświadczenie! Ja tyle rzeczy muszę przynosić na zajęcia, a pan to wszystko ma w głowie..
– W d… mam, w d…
17 kwietnia 2008 o 11:39 am
Nasz wykładowca* z pedagogiki mawiał prowokacyjnie: im dłuższe ma nauczyciel doświadczenie, tym dłużej nic nie umie.
__
*przyjeżdżał z Warszawy, był szalenie przystojny i serwował nam wyłącznie tematy ważne – np dwie jednostki (po półtorej godziny) poświęcił kryzysowi mężczyzny w wysoko rozwiniętym świecie.
17 kwietnia 2008 o 12:32 pm
Taki przystojny i już w kryzysie… 😆
17 kwietnia 2008 o 12:36 pm
To był ornitolog, nie ptaszek…
…taką przynajmniej odgrywał rolę przed dwoma setkami dziewczyn (i kilkunastoma młodzianami) na UJotowskiej polonistyce… 😉
Tak, wyjątkowo przystojny (choć nie w moim typie) 😐
17 kwietnia 2008 o 1:47 pm
Ja się chyba obracam w bardzo fajnym towarzystwie, skoro tak rzadko spotykam się z postawą ‚patrz jaki ja jestem mądry/wspaniały’. Częściej z ‘patrz jakie to jest proste’, ale najlepiem pamiętam (choć może wcale nieczęste…) ‚patrz, to fascynujące, zróbmy to razem!’.
17 kwietnia 2008 o 3:20 pm
A tam, zawracanie głowy. Skąd pamięci na to wziąć?
17 kwietnia 2008 o 3:20 pm
I dlaczego ” ‘wczesnego’ Fischera von Erlacha od ‘średniego’” a nie superstruny od strun kosmicznych? Hę?
17 kwietnia 2008 o 4:01 pm
A teraz na serio. Jest jeden problem między „elitą” a „niedouczonymi”. To brak wspólnego języka. Ja tam chciałabym być elitą nie tylko w dobrym, ale i możliwie dużym towarzystwie (łatwiej się wspólnie żyje, jak się zna i lubi podobne rzeczy) i robię co mogę, żeby to i owo przekazać. Ale to czasem baaardzo trudne zadanie…
Wczoraj mój Kolega Naczelny (nie będąc u siebie mogę to swobodnie napisać 😉 ) zadał mi rozbrajające pytanie. Jak nie chodzi na koncerty, tak na Filharmonię Izraelską się wybrał i bardzo był zadowolony. No i spytał: – Czy naprawdę taką dobrą orkiestrę da się odróżnić, i na czym to polega? Mnie się to podobało, ale ja jestem głuchy i nie odróżniam.
No i jak na to odpowiedzieć? Jakoś tam próbowałam. Ale w gruncie rzeczy odpowiedź dała inna z koleżanek pracowych, która też była, ale jest melomanką (choc niekształconą) i z przyjemnością chodzi na koncerty. – Mnie jest trudno wytłumaczyć, na czym to polega. Ale są wykonania, które pozostawiają mnie obojętną, a są takie, od których mnie ciarki przechodzą… I chyba o to chodzi.
17 kwietnia 2008 o 6:37 pm
Na magię koncertu składa się więcej niż jakość orkiestry i dyrygenta. Ale też odpowiadałem na takie pytanie zadane przez znajomych. I to nie jest proste…
17 kwietnia 2008 o 7:48 pm
@PAK: Ten dwuwariantowy podział dotyczył szkoły, gdzie rzadziej da się być prawdziwym partnerem ‚projektu’ dla ucznia (choć znam belfrów – w tym własną wychowawczynię licealną – którzy znakomicie to udawali…)
Ale dalej – jak najbardziej!!! Robienie czegoś (muzycznego) razem… i jeszcze – wzajemne ‚nakręcanie się’, wychodzenie z rozwojem poza dziedzinę, w której się ‚działa’… Wspaniała sprawa!!!
A ‚jaki ja jestem mądry/wspaniały’ też ma sens, jeśli umiarkowanie stosowane. Z udziałem szołmeństwa (-łumeństwa) uczy najwartościowsze 5-10% belfrów (i to się nazywa ‚w przeważającej mierze – metodą wpływu osobistego’ 😉 … bo pozostałym pozostaje ‚metoda organizowania sytuacji dydaktycznej’ 😀 )
@Hoko: Pamięć była wówczas bardzo świeża bo B miała rok wcześniej b.wymagający egzamin z historii sztuki. A jej Przyjaciółka studiowała na ASP (jej pierwszy kierunek też był plastyczny, na uczelni pedagogicznej).
Von Erlach pojawił się ‚migawkowo’, bo wpis dotyczy wspinania się po szczebelkach muzycznych wtajemniczeń, ale analogie z innymi dziedzinami sztuki są bezdyskusyjne. Poza tym objeżdżałyśmy Austrię: jej góry i barok – więc czemu nie von Erlach 😉 I ‚komponuje się’ konstrukcyjnie (i tendencyjnie) z innymi austriackimi skojarzeniami wpisu 😀
Rozmawialiśmy też o sztuce innych krajów i zjawiskach cywilizacyjnych. Gospodarz wozu dał nam na przykład wykład z najperfidniejszych (wówczas) chwytów reklamowych… i zdziwił się, że słyszałam o bodźcach podprogowych (na psychologii, I rok studiów). Na samym początku zapytał, czy wiemy, co to reklama, skoro u nas ponoć tylko ocet na półkach…
@Dora: Będzie wpis kontunuujący tematykę (~triki inicjacji muzycznej).
Co do ciarek – jest to kryterium!
Ale:
– Różnych ludzi w różnych momentach i miejscach akustycznych te ciarki przechodzą. Niektórych przy totalnym kiczu, bo się im kojarzy z pierwszym tańcem z ukochaną osobą. Innych w Benedictus Haydna, które nagrywali lat temu x. Innych…
Poza tym – nie można przekazać tego doświadczenia – no, chyba że się jest bioenergo-cośtam 😀
@PAK (6:37pm): Taaaak – stale trzeba odpowiadać na pytania ‚jak to zachwyca skoro nie zachwyca?’ i drugie (czasem artykułowane, czasem nie): skoro mnie i tak wielu mi podobnych nie zachwyca – to ty jesteś jakimś snobem albo gorszym oszustem biorącym udział w idiotycznej, pustej ceremonii… a nie lepiej sobie ładną piosenkę zaśpiewać, niż tak wyć przenikliwymi głosami?’ 😆 (prawie autentyk – znaczy, skompaktowany 😉 )
17 kwietnia 2008 o 8:18 pm
Noooo nieeee wieeeeem 🙂 Takie popularyzowanie raczej mi nie pasuje. Z bardzo prostego powodu: wychodzę z założenia, że jak ktoś chce coś poznać, czegoś się dowiedzieć, to i tak znajdzie sposób i drogę, żeby to zrobić. To tak w skócie 😉
17 kwietnia 2008 o 8:30 pm
Taaak, czyli ‚if there is a will, there is a way’…
Zasadniczo się zgadzam, ale… cała ta teoria wzmocnień pozytywnych na przykład…
A moja teoria głosi wręcz, że w polskiej rzeczywistości pośrednie stopnie wtajemniczenia mają małe szanse: albo Doda, Ich Troje itp., albo abonament jak leci i kpiny ze smooth jazzu czy filmowej muzy w takiej czy innej stacji popularnej. To tak w skrócie 😉
17 kwietnia 2008 o 8:38 pm
Zatem cała sztuka polega na tym żeby wzmocnić pozytywnie ale i nie nachalnie zarazem 😉
A nasza rzeczywistość zaiste tradycyjna: najczęściej od ściany do ściany, rzadko coś pośredniego.
17 kwietnia 2008 o 8:46 pm
Przechodzące po plecach ciarki to już najmniej adekwatne kryterium do oceniania jakości muzyki i jej wykonania. Myślę, że istnieją kryteria dużo bardziej na miejscu niż ciarki.
Bo jeśli nie… czy czyjeś ciarki mają być moimi ciarkami i czy czyjeś mdłości mają być moim mdłościami ? I często tylko dlatego, że ten ktoś ma przywilej publicznego wypowiada się o muzyce (czy o innej formie sztuki), a ktoś inny po prostu słucha muzyki, i pozostaje równie szczęśliwy, kiedy, interesując się muzyka, ogranicza wpływ osób postronnych na jakość własnego odbioru ?
Prawdziwa cnota krytyk się Inę boi… Prawdziwie oddany swym gustom po prostu nie słucha krytyków oraz pohukiwań z wieży z kości słoniowej 😉
17 kwietnia 2008 o 9:35 pm
Ha ha, dziś w dobie Internetu każdy ma przywilej publicznego wypowiadania się o wszystkim…
17 kwietnia 2008 o 10:04 pm
… co oczywiście nie oznacza, że każdego wypowiadającego się należy od razu słuchać, prawda?
17 kwietnia 2008 o 10:56 pm
Prawda. Chodzi mi o to, że właściwie to już nie jest żaden przywilej 😀
Ale jak ktoś mądrze gada, to chyba warto posłuchać (albo poczytać)…
17 kwietnia 2008 o 11:14 pm
No i proszę – mądrego człowieka to zawsze miło posłuchać (i poczytać też) 🙂
17 kwietnia 2008 o 11:38 pm
…jednym słowem każdy sobie sterem, żeglarzem, okrętem, co ?
Problem w tym, że nie każdy korzysta z Internetu 🙂
18 kwietnia 2008 o 7:04 am
[…] trików kilka… …czyli wspierajmy i motywujmy melomanów in spe Wczoraj Quake powiedział: ’Takie popularyzowanie raczej mi nie pasuje. Z bardzo prostego powodu: wychodzę z założenia, […]
18 kwietnia 2008 o 7:20 am
🙂 🙂 🙂
18 kwietnia 2008 o 7:37 am
Co do ciarek. Ostatnio przechodziłi mi na Prostej Symfonii Brittena. I nie wiedziałem, czy to Britten, czy 39 stopni gorączki, które miałem 😦
18 kwietnia 2008 o 7:50 am
😉
Ale gorączka już ustąpiła, prawda?…
18 kwietnia 2008 o 8:23 am
Prawda, prawda. Dreszcze też 🙂
18 kwietnia 2008 o 8:27 am
😀
18 kwietnia 2008 o 9:45 am
Myślę, że to raczej nie był Britten, bo to taki pogodny utworek 🙂
19 kwietnia 2008 o 12:54 am
[…] i tam, z potrzeby duszy”. Tak się składa, że i a cappella na swoim blogu porusza ostatnio tutaj i tutaj zbliżone tematy. Z tym, że skupia się na melomanie in spe, który już chce być […]
5 listopada 2016 o 4:04 pm
m88
Drabina z powyłamywanymi szczeblami | przelotnie-pobieżnie-przejściowo