Lepiej już było

albo – w poszukiwaniu straconego stanu spoistości społecznej

Wieczór pierwszego września 1990: właśnie pokonałyśmy (z ‘najdłuższą stażem przyjaciółką’) słynną Grossglockner Strasse w austriackich Wysokich Taurach. W oczach – wciąż góry, przepaście i świetlistość, serpentyny, lodowiec, awaria pierwszego ‘stopa’… A teraz wieczór w Bruck i rozmowa z goszczącym nas mężczyzną w średnim wieku (mogłyśmy wówczas myśleć: ‘starszym mężczyzną’). O czasach, gdy wszystko było jasne: twarzyczki dzieci, perspektywy zawodowe, przyszłość… O! – i jeszcze powietrze było jaśniejsze, gdy ci okropni Niemcy wschodni (w domyśle – także inni wschodni) nie wdrapywali się na alpejską przełęcz swymi śmierdzącymi trabantami i wartburgami. A Austria była Austrią: wiara w Boga, mało rozwodów, stabilna praca, szczęśliwe małżeństwo, szacunek sąsiadów.

Przegadaliśmy pół nocy o ‘życiu’ (także: muzyce, malarstwie, społeczności krótkofalowców…) Od tego czasu zawsze zwracam baczną uwagę na nostalgie za starymi dobrymi czasy. A zdarzają się wszędzie. Te, z którymi się najczęściej stykam (austriacka, bawarska, szwajcarska i oczywiście – brytyjska) odsyłają do lat sześćdziesiątych, gdy zelżała trauma powojenna, z kilku miejsc wynieśli się okupanci (lub przynajmniej stali się mniej ostentacyjni), zmieniać zaczęły się obyczaje, bardzo wzrosły standardy życia (przy wciąż tradycyjnym porządku i poszanowaniu hierarchii)… A – poza wszystkim – wspominający byli tak bardzo młodsi. Niektórzy… hm… wręcz ich nie było na świecie.

Brytyjczycy są perwersyjnymi marzycielami-nostalgikami… nigdy nie wiadomo, czy to robią serio, jak daleko posuną się w uogólnieniach i w jakim punkcie zechcą się z nich wycofać. Więc nie biorę specjalnie poważnie Dailymailowego ‘basking in antimodernity’ (codziennie w dużych dawkach na łamach gazety). Jest jednak tubylcza nostalgia, której przyglądam się ze szczególną uwagą: bezpowrotnie utracona social cohesion, spoistość społeczna. Czy to z gruntu fałszywa tęsknota, czy tylko nieszkodliwy mit przekazywany z pokolenia na pokolenie (także – przez media), że w latach pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych ludzie mieli gorsze lodówki i nie jeździli na zagraniczne wczasy, ale nie pito na umór na ulicach, szanowano starszych, nie było tylu ciąż wśród nastolatek, prywatna zasobność nie kontrastowała w aż taki krzyczący sposób z zaniedbaniami niektórych publicznych miejsc i usług, a praca brytyjskiego listonosza, szofera, inżyniera czy mechanika była pod względem jakości wzorem dla świata. I powodem dla społecznego szacunku?…

Nie to, co obecnie, gdy najbardziej ceni się celebrities i innych, którzy szybko, łatwo i przyjemnie dorwali się do kasy. Przez tę Thatcher i jej ‘there is no such thing as society’ (oraz popularyzowanie ‘me generation’) mamy przestępczość, prywatę, marnotrawstwo publicznego grosza, coraz większą relative poverty, coraz mniejszy disposable income (nb, czas wprowadzić do codziennego słownika – a przynajmniej do myślenia o dostatku/biedzie – te dwa pojęcia… użyteczne także nad Wisłą). Publicysta Bruce Anderson mówi wręcz o ‘social breakdown’… trudno się dziwić, skoro zabójstwa wśród nastolatków sięgnęły alarmujących rekordów, bogaci się fortyfikują, nikt nie chce płacić podatków, jest wiele grup społecznych niezintegrowanych z mainstreamem. I takich grup przybywa (chociażby w wyniku ‘nowej imigracji’). Ci bardziej zasiedziali czują się osaczeni we własnym kraju. Nic więc dziwnego, że (nie posądzanemu przecież o ksenofobię) Gordonowi Brownowi ‘wymyka się’ hasło ‘praca dla Brytyjczyków’ – z którego musi się potem wyplątywać i tłumaczyć…

Zadyszki można dostać myśląc o tym wszystkim! Aby tak się nie stało, przerwiemy w tym momencie. Pointy nie będzie, bo bardzo daleko do jej wyabstrahowania w życiu, na ulicy. Tętniącej, raczej uśmiechniętej, cieszącej się sukcesem… Dla jednych – aż tyle. Dla innych – stanowczo za mało. Relative prosperity, relative poverty.

Komentarzy 9 to “Lepiej już było”

  1. owcarek podhalański Says:

    Na mój dusiu! No to jeśli od dzisiok fala migracji zarobkowej z III/IV RP do Albionu osłabnie, to bedzie wiadomo, fto to spowodowoł, Basiecko 😀
    A kościół, co synowa z synem bacy doń posli, to ten:
    http://www.rcdow.org.uk/stjohnswood/default.asp
    Nie wiem cemu jego fasade jakoś tak średnio rozpoznoje, ale kie klikłek here for a location map, to juz nie miołek wątpliwości, ze to ten kościół. A kie mapke kapecke ku wierchowi podciągnąć, to piknie widać Park Place Villas, ka ten pon z Polanka Accomodation jedno mieskanie wynajmowoł i tamok za drobnom (jak na Londyn 🙂 opłatom gościł gości swyk. Aha, a jakoś po drugiej stronie tego Park Place Villas stoi chałupa, ftórm podobno poni Madonna fciała kupić, ale ftoś inksy doł więcej dutków i przez to nie kupiła.

  2. basia Says:

    Chyba nie chcesz powiedzieć, Owczareczku, że fala migracji zarobkowej na Wyspy osłabnie przez mój nieudolny obrys ichnich dywagacji nad social cohesion… Bo jutro będzie (też) o tych polskich grupach zawodowych, które chcę wysłać w całości na przymusową emigrację zachodnią… czasowo, nie bój żaby… (nota bene, czy powiedzieć do Owczarka ‚nie bój żaby’ brzmi bardziej, czy mniej dramatycznie, niż do ludzia?… ) 🙂

    Kościół na St John’s Wood znam doskonale. Przez długi czas przejeżdżałam koło niego co najmniej dwa razy dziennie na rowerze…
    ‚Mekka krykieta’ (Lord’s) – pod nosem; moja najfajniejsza pracodawczyni – o lekki rzut ‚tym czymś krykietowym’ 😉

    Park Place Villas zlokalizowałam 🙂

    A Madonna, gdy odprawiała w L swe house hunting powiedziała, że Londyn ma ten wielki minus, iż żadne atrakcyjne property nie jest dostatecznie daleko od ‚a f*** council estate’. Co jest prawdą, ale paru fanów mogło na jakiś czas zrazić. W końcu kupiła z mężem posiadłość w Wiltshire a ‚London house’ mają gdzieś w okolicach Wembley. Wiem, bo pop-diva bardzo narzekała zeszłego lata, iż robotnicy stadionowi nie dają jej się wyspać po koncertach, których miała parę w L.
    Tymczasem mnie po trzech miesiącach zupełnie nie przeszkadza 😉 ruchliwa arteria za oknem. Tylko sobie zaaplikować surowy reżim ruchowo-senny (dużo pierwszego, mniej drugiego 😉 ) – i już! A jaka cisza będzie po powrocie do domku… A jaka w Arkadii… W bacówce na Rycerzowej…

  3. basia Says:

    Mistrz_Gruby właśnie mi podesłał fotkę przedziwnego kranu, o której wspomniał był w komentarzu pod wpisem ‚To ostatnie śniadanie’

    To ostatnie śniadanie…

    Kran niby nowoczesny a jednak rozdzielający wodę na dwa strumyczki jest do obejrzenia pod zdjęciami z angielsko-kontynentalnymi produktami śniadaniowymi:

    http://picasaweb.google.com/basiainlondon/EnglishBreakfast/photo#5119753335977846978

    … Proście a otrzymacie (mówi do siebie samej b). Dziękuję, Mistrzu_G 🙂

  4. zeen Says:

    A mnie wciąż intryguje ten problem kranów: skąd się to wzięło i jak oni uzasadniają te osobne krany….

  5. basia Says:

    Geneza ginie w mrokach prehistorii – jak jazda po lewej, itd.*…
    A cel – zaoszczędzenie wody wlewanej do sink’s basin precyzyjnie (objętościowo i ciepłotowo 😉 ). Tak mi to objaśniano (a pytałam niejeden raz).

    *Znacznie większa zmora dla pieszych (przejścia przez jezdnię!), niż dla rowerzystów czy kierowców.

  6. zeen Says:

    No dobra, jaką należy stosować kolejność? Ciepłą pierwej, czy może razem obie?

  7. basia Says:

    Ja wlewam obie naraz (pełnymi strumieniami) bo tak najszybciej. Ale niewątpliwie dałoby się tu wyodrębnić i rozwinąć jakieś szkoły, style, metodologie… dotąd nie pomyślałam 😉 🙂

  8. zeen Says:

    Używałem miski do mycia w młodości i wspominam to z niechęcią.
    Nie ma jak bieżąca woda. A co pod prysznicem, czy też osobne wody!?

  9. basia Says:

    Ojej, patenty prysznicowe to zupełnie oddzielna historia… niektóre niepraktyczne, że hej! Ale woda leci, a że nie zawsze o pożądanej ciepłocie?… Trzeba się hartować… przodkowie gospodarzy w ten sposób posiedli imperium 😎 😉

    Co do spłukiwania – nauczyłam się kiedyś przy tej okazji frazy ‚we are duped into believing that bacterias and viruses exist’. Wypowiedzianej na moją uwagę, że detergen dobrze byłoby spłukać pod bieżącą wodą i na tyle obficie by nie było piany… a potem wysuszyć talerze ściereczką bo się bakterie zaczynają namnażać…
    ‚We are duped into believing…, we are duped into believing’ – powtarzał z dziką radością kolega ‚ze szkockiej wyprawy’ 🙂

    *w typowo angielskim środowisku, o ‚robotniczym backgroundzie’)

Dodaj komentarz