To ostatnie śniadanie…

Fully cooked English breakfast, ma się rozumieć. Osławiona instytucja, z której kontynentalsi kpią niemal tak bezlitośnie, jak z oddzielnych kurków do ciepłej i zimnej wody w umywalkach. I angielskie śniadanie i kurki robi się dziś prawie wyłącznie dla turystów. Którzy udają, że są zachwyceni tą maskaradą, co napędza dalsze lata i dziesięciolecia utrzymywania skansenów. 

Aliści u nas sezon na skansen skończył się 31 sierpnia. Już w czwartek instytucja wydała dla letniego personelu ‘end of summer party’ (tonacja śródziemnomorska: pyszne sałatki, wykwintne sery, nieźle dobrane wina). A potem – pożegnania. Wyjeżdżają długoterminowi, coroczni goście (po czterech sezonach mogą się zawiązać całkiem trwałe przyjaźnie… albo mogłyby – gdyby życie polegało na ‘się socjalizowaniu’). Wyjeżdżają przemiłe au pairs z południowej Francji: G i J pracowały u nas także zeszłego lata… sumiennie, z wyobraźnią i delikatnym, typowo francuskim uśmiechem na ustach… bardzo je polubiłam. 

Przedwczoraj, wracając z Ogrodów Kensington, patrzę, a w hallu stoi Polak J – z dwiema kulami i nogą w gipsie. Footballer J miał fatalne zwarcie z innym napalonym piłkarzem. Plany biorą w łeb; trzeba się na jakiś czas ewakuować do Polski. A na SKen J wrócił zaledwie 3 tygodnie temu. 

Moje własne plany dnia (r)ewoluują w zależności od braków kadrowych – także spowodowanych wydarzeniami losowymi. Najpierw meksykański recepcjonista został wywołany ze śniadania: jego siostra miała wypadek podczas urlopu w Szwajcarii; jest w śpiączce. E zemdlał; po ocuceniu zaryzykowałam pocieszenie, że teraz śpiączka farmakologiczna jest rutyną przy podejrzeniach urazów głowy. E natychmiast poleciał do Szwajcarii (ponoć trafnie zgadłam helweckie procedury medyczne). Inna recepcjonistka musiała lecieć w Bank Holiday do Szkocji: ojciec miał zawał na wymarzonych wakacjach.  

Trzygodzinny poranny dyżur parę razy napęczniał więc do godzin sześciu… Choć traktuję go jako zło konieczne, niezbędne do przemieszkiwania latem w tym domu i tej dzielnicy – nie ma sprawy, we are a team, all of us… Poranki wrześniowe będą jeszcze ‘ciekawsze’; prócz zadań recepcyjno-reprezentacyjnych jestem już drugi sezon ‘trenerem’ nowego personelu. Oraz – catering manager in charge: pod nieobecność chef (na zasłużonych, trzytygodniowych wakacjach) doglądam dostaw, napraw, rachunków, zamówień, poziomu zapasów i stanu produktów, które dziewczęta (przeze mnie ‘wytrenowane’) serwują gościom i studentom. Bardzo mnie bawi trzytygodniowe sprawdzanie się w tym biznesie.  

Od wczoraj mamy więc dystyngowane śniadanie kontynentalne. Wraz z term time wraca P i zaczyna swój popis: główny posiłek dnia o 18.15. Już teraz łakomczuchy czekają z nostalgią. Inni z przerażeniem, bo zimą każdy zagraniczniak (o miejscowych nie wspominając) ma w UK tendencję do… Na trzy bezobiadowe (i bezangielskośniadaniowe) tygodnie wiele osób przechodzi więc prewencyjnie na sałatki. Skąpana rekordowym letnim deszczem Brytania zasługuje na Indian summer i ma je otrzymać – kuszą meteo-szamani. Zatem nie skazujemy jeszcze bikini ani skąpych top’ów na banicję (na dnie walizki). Contra spem spero. 

___ 

Nasze letnie śniadanie. A raczej – produkty na nie:

http://picasaweb.google.com/basiainlondon/EnglishBreakfast

Komentarzy 6 to “To ostatnie śniadanie…”

  1. mru Says:

    „doglądam dostaw, napraw, rachunków, zamówień, poziomu zapasów i stanu produktów”
    A jakieś szczegóły? Bom bardzo ciekaw – zwłaszcza Ciebie jako nadzorcy remontowego 😆 😉

  2. Tom Says:

    Nie ma na Twoich zdjęciach jednego wybitnego hitu angielskich śniadań: pieczarek uduszonych (albo ugotowanych) na słodkawo 😕

  3. basia Says:

    @Mru: Jako nadzorca remontowy mam tu same sukcesy 😉 A co do szczegółów: jutro przychodzi facet od sprawdzania i zatwierdzania wszystkich urządzeń elektrycznych (od lodówek i zamrażary po najmniejszy czujnik, którym się dodatkowo sprawdza temperaturę w tychże – czyli kontroluje ich własne termostaty). We wtorek Mr Fire będzie nas lustrował pod kątem p-poż i wentylacyjnym (czy koce gaśnicze się lekko wyciągają, czy czujniki reagują…) Będzie też coś tam instalował, jeszcze nie doczytałam, co. Może zrobię o tym wpis za jakiś czas… 🙂

    @Tom: Bo u nas nie ma tego paskudztwa 😉

  4. Mistrz_Gruby Says:

    a cosik mi sie tu nie zgadza. uno) nie tylko dla turystow, angole po prostu tak maja i juzzz. tak samo jak z wieloma kwestiami w budownictwie, mam wiadomosci z 1’wszej budowlankowej reki;) po prostu to dotyczy wielu spraw np. okien, kontaktow ktore sa po prostu *inne* niz w calym eurolandzie a co najciekawsze sa dostepne w jednym jedynym fasonie tak jakby nie bylo popytu na inne? due) full EB jest jak najbardziej ok! problem tylko jak to sie je ? co-rano. Sam bym teraz z checia zjadl jajecznice na *tym* bekonie 😉 Oni maja na prawde specyficzny bekon! nigdzie takiego nie ma, czy mozna cos takiego kupic w PL?? tre) kurki – to znowu nie skansen. tam sie to ciagle manufakturuje! w angolach to tkwi tak gleboko ze… wyobrazcie sobie ze widzialem kran na pierwszy rzut oka normalny tj. ‚europejski’ – pojedynczy jakby nei bylo. Ale cos jakos inaczej z niego woda leciala… Jakiez bylo moje zdziwienie i zaskoczenie ze ten kran i tak KONCZYL SIE 2 RURECZKAMI !!! zrobilismy nawet fote tego cudeńka 🙂 To juz byl na prawde jak to sie teraz godo CZAD cy jakos tam. to chyba tyle bo nie wiem jak dalej ida te wylicania 😉

  5. basia Says:

    Coś tu widzę wielkie języków pomieszanie. Co lubię 😉

    EB jest OK (patrz załączone zdjęcia) – ale nie codziennie od 1 lipca do 31 sierpnia. Może bekon przez Ciebie konsumowany był mniej słony od naszego?…

    Co do retro-stylizowania wnętrz – faktycznie, moda na to nie przemija na Wyspie. Ale zdecydowana większość rozsądnych ludzi ma jednak w kuchniach i łazienkach jeden kurek mieszający wodę. Chętnie zobaczę ten ‚rozdwajający się’ kran 🙂

  6. Archwium Blogów » Blog Archive » Comment on Wstawaj, szkoda dnia by a cappella Says:

    […] https://basiaacappella.wordpress.com/2007/09/02/to-ostatnie-sniadanie/#comments […]

Dodaj komentarz