Gorce z okolicami na nowo oswojone (27-28 IV)

27.04.07 

Ostatnio wędrowałam ‘klasycznie’ po Beskidach we wrześniu ‘02. Po Gorcach – w sierpniu ’01. Dawno… dlatego chłonę barwy, dźwięki i zapachy jak nowo narodzona. I myślę sobie, że może nie bardzo przesadził Władysław Krygowski (‘Góry mojego życia’) twierdząc, że rozpoznałby z zawiązanymi oczami, w jakich jest okolicach… po zapachach. Skoro we mnie te powitalno-gorczańskie wonie katalizują tak obfity bagaż wspomnień – to co dopiero u takiego wygi górskiego!  

Bo na karku mam ćwierćwiecze pierwszej wycieczki górskiej. Celem był… oczywiście Turbacz: z Łopusznej niebieskim szlakiem, 2 noclegi w schronisku, odwiedziny i ognisko na Bene, towarzystwo kierownika Wiatra i jego opowieści o wojennych dziejach masywu. W drugim dniu Gorc (niezupełnie doszliśmy, jak to ze szkolnymi wycieczkami bywa). Wreszcie Przełęcz Borek, Kudłoń i zejście do Koniny. Pamiętam wrażenie głębi gorczańskich dolin (byłam pewna, że w Tatrach dopadnie mnie jakiś okropny lęk ekspozycji, skoro nawet tu…) Wrył się również w pamięć śnieg na Hali Długiej (20 – 22maja) oraz Nowy Targ świecący nocą w oddali (po świeżych przenosinach do Krakowa, wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do huku i świateł… choć w stanie wojennym zbyt jasno nie było). 

***

Dwudniowe wyposażenie górskiego turysty da się zminimalizować do objętości budzącej mentalne (a czasem i rzeczywiste) wzruszenie ramion u użytkownika statystycznego mondeo combi. Teraz wciskałam porcję pasty do miniaturowej tubki (brakło oryginalnych mini). Zakleiłam estetycznie tył tubki cjanoakrylem (można taśmą) – i już. W pamięci i przestrzeni plecaka mieszczą się też bandaże elastyczne (gdyby kolana zaniemogły), plastry (na zranienia i otarcia), kwas acetylosalicylowy (być może placebo, ale już jednego zawałowca ‘tym’ – i wrażeniem panowania nad sytuacją – w górach ratowałam; kilka pasków plastra i 2-3 tabletki aspiryny mam w portfelu zawsze), oczywiście niezawodny szwajcar, plastikowa łyżeczkopodobność, itp. Wszystko małe, lekkie i funkcjonalne. Latarka w telefonie komórkowym wciąż budzi zachwyt. Podobnie świadomość, że można zadzwonić po pomoc czy informację gdyby coś poszło niezgodnie z planem.

Towarzysz wędrówki postanawia spróbować dwu-trzydniowej dietetycznej opcji zero, w czym mam być opoką i ekspertem. Nie niesiemy więc żywności, z wyjątkiem czekolady gorzkiej sztuk dwie oraz kanapek dla owczarków (ser wędzony, szynka cygańska) sztuk cztery – wszystko w torbie izolacyjnej z podwójnym wkładem; kanapki muszą wszak być zjadliwe nawet gdybyśmy spotkali (o)Owczarka jutro wieczorem (albo – gdyby wystąpiła konieczność złamania postu). Niesiemy sok, mnóstwo mineralnej. I źródlaną do picia i mycia (wyżej będzie błoto). Także godną działkę kawy instant (do rozpuszczania przez potrząsanie, które zwę frapowaniem na cześć greckiego zwyczaju picia zimnej frappe). Pychota – także podczas letniego zwiedzania molochów typu Londyn. 

Prawie pusto pod górkę. Pusto na Maciejowej. Pusto na Starych Wierchach, gdzie do znaków czerwonych dochodzą popularne niebieskie ‘od Zakopianki’. A słońce praży – parę razy odnawiamy warstwę UVB. Nad Starymi Wierchami ‘zarządzam’ wreszcie założenie szortów. Nie wcześniej, mimo, iż upał zaczął się praktycznie w Rabce, bo zimne podmuchy plus niezahartowane kolana równa się zapalenie ścięgien podkolanowych. Co najmniej – niektórych ścięgien. Powyżej Starych Wierchów – pierwsza niewielka płaśń śniegu. I krokusy – jakby tylko czekały na zejście śniegu by się wybić na triumfalne święto fioletu i bieli. Trans dopada mnie i nie chce puścić. Pstrykam kolejne ukwiecone polany, co ma średni sens – i tak trzeba będzie wykasować część urobku (w mojej komórce mieści się od 220 do 270 fotek ‘normalnej’ jakości i odpowiednio mniej fine). 

Znów nie zauważam miejsca, w którym czerwone znaki odbijają na szczyt Turbacza. Ów punkt to wprawdzie nic szczególnego, ale – jako, iż góra odgrywa niemal-mityczną rolę dla pewnej społeczności blogowej – powinnam chyba uwiecznić i pokazać najwyższe jej miejsce?… Nie tym razem jednak. Hala Turbacz wynagradza ‘zapędzenie się’ swą sztandarową atrakcją wiosenną – łanem krokusów. Pierwszy raz widzę obelisk upamiętniający Prof. Kwiecińskiego z IFJ, którego dopadł tu zawał podczas wycieczki rowerowej. Tablice, ołtarze i szlak JPII (częsty widok w Gorcach) turysta znajdzie bez trudu także przy ścieżce na Czoło Turbacza. 

Koło schroniska pustki. A sześć lat temu pierwszego maja palca nie można było wcisnąć (ni paru cm ławy znaleźć na obszernym przedpolu schroniska). Dziś starsza pani opiekująca się dwójką dzieci zachwala restaurację i nocleg. Ale jest dopiero 12.00. Zbiegamy do kapliczki przy żółtym szlaku, miejsca słynnych sierpniowych mszy Tischnera. Sezon turystyczny zacznie się za kilkadziesiąt godzin – na razie jest urokliwa krokusowa pustka. Błoto. Moją uwagę absorbują fantastyczne formy powstające w trakcie topienia się przydrożnych zwałów śniegu. Pstrykam zawzięcie (trzy ujęcia na minutę), aż towarzysz przypomina, że dylematy jego zawodowego rozdroża powinny zająć co najmniej tyle mojej uwagi i serca, ile zeszłoroczne śniegi. Przerzucam się więc (na cały kwadrans) na baczne wysłuchiwanie i rozważne doradzanie. Niestety, krokusy, Zalew, Tatry są ogromną dystrakcją. Do tematów nizinnych planujemy wrócić podczas półgodzinnej przerwy południowej (co wyjdzie średnio; uznamy zgodnie, że stawianie dylematów na ostrzu jakiegokolwiek noża byłoby na sielskiej polanie barbarzyństwem). 

Wielkie wrażenie, jakie zrobiła na mnie Hala Długa ćwierć wieku temu, pozostało; serduszko puka, gdy patrzę sprzed schroniska na płynące nad nią obłoczki. Chłodne powiewy przypominają jednak, że kwiecień to w górach jeszcze zima. W najlepszym razie – w roku takim, jak obecny – przedwiośnie, o honor którego dbają kaczeńce, pierwiosnki i oczywiście krokusy. Między Halą Długą a Kiczorą jest zawsze największa szansa na duże ilości śniegu. Rzeczywiście, na zacienionej drodze leży sobie H2O w formie brudnej i firnowatej. Na bardziej otwartych podejściach wciąż klasyk – ciężka i mokra biaława masa. Buty przemokły już w okolicach gorczańskiej kulminacji. Wyschną jednak szybko (a kilka par skarpet to podstawa wyposażenia łazika o każdej porze roku). 

Nie szłam nigdy z Kiczory do Krościenka czerwonym szlakiem; trasa jest naprawdę piękna, z dużą liczbą polan, z których widoki na Tatry, Kotlinę Nowotarską, Zalew, Spisz i Pieniny byłyby jeszcze piękniejsze… gdyby nie dzisiejszy ‚parujący upał’. Bystre oczy widzą wiele, ale efekty zdjęciowe są do przesądzenia już na wyświetlaczu. Tymczasem zniżamy się raptownie; na skłonie zauważam buki i graby – maszerujemy wszak na wschód.  

Przełęcz Knurowska oznacza pożegnanie z M, przed którym improwizowany powrót do Krakowa i nocna jazda autem do Sopotu. Troszkę dziwnie idzie się późnym popołudniem samotnie i pustym szlakiem, ale po kwadransie przyzwyczajam się do tego, dzieląc uwagę pomiędzy nie-zgubienie znaków i elementarne kwestie bezpiecznościowe (ca10%), fotografowanie (ca 30%), słuchanie lasu i oglądanie widoczków (ca 30%) oraz wielowątkową burzę mózgu… I oto Studzionki – kilka ludzkich siedzib na pięknej przecince w głównym grzbiecie Pasma Lubania. Kieruję się ku zielonemu domkowi wyczajonemu przez internet. Za chwilę wypoczywam w pokoiku z widokiem na Tatry. Po kilku kwadransach wychodzę na spacer ku Kotelnicy. Ptaki śpiewają, piły warczą, tartaki stukoczą w dolinach. Rozmowa z drwalami zaczyna się wesoło i familiarnie, ale dryf ku polityce kończy się tak, jak statystyka poucza. Pogawędka z Panią gospodarstwa agroturystycznego jest przyjemniejsza – ploteczki o dźwięcznych krakowskich nazwiskach zażywających rokrocznie wywczasów w bliższych i dalszych okolicach Studzionek. Gościnne łazienki uruchomiono specjalnie dla mnie (jedynego noclegowicza) – po prysznicu i dostarczeniu skórze tego, co ukradły jej słońce i wiatr, można w błogiej pozycji horyzontalnej dokończyć przeglądu zdjęć. I zrobić plany minimalnie-maksymalne na jutro.

 http://picasaweb.google.com/basia.acappella/Gorce2728Apr

Druga część gawędy

Jedna odpowiedź to “Gorce z okolicami na nowo oswojone (27-28 IV)”

  1. Mru Says:

    Całkiem zgrabna gawęda. 🙂

Dodaj komentarz