Post scriptum, albo walka klas

Gościnnie – Pak4

Pisząc o niewoli babilońskiej i o tym, jak toczyły się losy przed nią i jaki to wpływ miało na Biblię, nie napisałem jednej, ważnej rzeczy.
Otóż to wszystko to były elity, związane z dworem królewskim i Świątynią.

Nikt, nawet Asyryjczycy, nie był tak szalony, by wygnać cały lud z prowincji. Na wygnanie szły elity. W przypadku Asyrii i królestwa Izraela, szacunki mówią o od 10 do 20% wygnanych. W przypadku Babilończyków i Judy nie było inaczej (a może nawet lżej). W niewolę szli przywódcy: król, dwór; szli żołnierze i poborowi, szli kapłani. A prosty lud żył jak wcześniej.

(Dlatego też, te „dziesięć zaginionych pokoleń Izraela” to żadna poważna zagadka, czy tajemnica. Wynarodowiono przywódców, rozrzucając po różnych prowincjach Asyrii, a lud został na miejscu i współcześnie jego potomkowie to głównie Żydzi, Palestyńczycy i Samarytanie. Ci ostatni, choć nieliczni, są o tyle ważni, że wyraźnie odwołali się do spuścizny północnego królestwa.)

Miało to swoje znaczenie. Bo gdy Persowie, pobiwszy Babilończyków zmienili politykę, „uwolnili” Żydów, a nawet zaczęli ich wspierać; przedstawiciele wygnanych elit — pod przewodem królewskich i kapłańskich potomków — zaczęli wracać (nie że wszyscy, tylko niektórzy i stopniowo…) do Judy i odbudowywać Jerozolimę, nastąpił zgrzyt.

I tu, i tu byli, jak byśmy to dzisiaj powiedzieli Żydzi. I ci, i ci wyznawali Jahwe. Ale ich religia, kultura, czy pozycja materialna były bardzo różne. O domyślnych problemach z „odzyskiwaniem” mienia, nie wspominając. Właściwie to, z małym wyjątkiem, znamy stanowisko tylko jednej strony. Elity uważały, że ci na miejscu, ten lud, dał się wynarodowić i „spoliteizować” przez kontakty z obcymi. W niektórych księgach biblijnych zakaz kontaktów, zakaz wchodzenia w związki, nakaz zabijania wszystkiego, co mogłoby przynieść obce wpływy, staje się wręcz obsesją — to wszystko redakcje powygnaniowe Biblii.

Ale elity nie miały racji. Przynajmniej nie w pełni. Bo lud był wyrazicielem starszej tradycji. Tak przynajmniej twierdzi archeologia, wskazując na przykład, na rozpowszechnienie kultu Aszery (jako bogini płodności i małżonki Jahwe), którego ślady mają być powszechne w dziejach, przed powrotem z niewoli babilońskiej.

Wersja, którą znamy jest jednak wersją elit. Szczęśliwie, nie ograniczyły się do potępień, choć te najlepiej widać w Biblii. Elity także nauczały, przekonywały, przyciągały, prowadziły działalność „misyjną”. W ciągu pół tysiąclecia, które upłynęły od czasów powrotu z niewoli, do czasów Jezusa, religia w wersji elitarnej wygrała. Pojawiły się nowe podziały, ale były to już podziały w wykształconym monoteizmie, zaś Jahwe wyznawało więcej ludzi niż wcześniej, często na ziemiach, gdzie granice królestwa Judy nie sięgały.

***** * *****

LITERATURA PRZEDMIOTU

Zacznę może od kursów on-line, które można znaleźć na Courserze i przerobić za darmo (za certyfikat się już płaci):

— Jacob Wright, The Bible’s Prehistory, Purpose, and Political Future, Emory University, — dużo tematów bliskich Biblii, jej historii i tłu historycznemu, ale też rozmowy z badaczami na tematy „ciekawostkowe”. Właściwie… to Wright mnie doprowadził do najważniejszej tezy, czyli nie tyle co to za trauma była, ale co z niej zostało.

— Oded Lipschits, The Fall and Rise of Jerusalem, TelAviv University — opisanie upadku Jerozolimy oraz pierwszych dekad niewoli babilońskiej czy potem perskiej, z perspektywy archeologii Izraela (tj. interesuje ich, co się działo w ziemi Judy w tym czasie). Gruntowne przedstawienie okoliczności popadnięcia w niewolę babilońską, oraz jej skutków.

Książki (kolejność prawie losowa):

— Eric Cline, Digging up Armageddon, The Search for the Lost City of Salomon, Princeton University Press, 2020; oraz Eric Cline, The Battles of Armageddon: Megiddo and Jezreel Valley from the Bronze Age to the Nuclear Age, University of Michigan Press, 2009 — Cline to archeolog i popularyzator historii (najciekawszą jego książkę: 1177 przed Chr. Rok w którym upadła cywilizacja, poświęconą upadkowi cywilizacji epoki brązu i nastaniu epoki żelaza, wydano po polsku), który sam pracował przy wykopaliskach w Megiddo. A że punktem wyjścia była ta śmierć Jozjasza pod Megiddo, to jego popularyzacji nie mogło zabraknąć. Choć, cóż, „Digging…” nie porwało mnie — to historia prac archeologicznych w Megiddo, z której dużo się można dowiedzieć o ekspedycji Uniwersytetu z Chicago w pierwszej połowy XX wieku, wraz z konfliktami personalnymi i narastającymi niepokojami na linii arabsko-żydowskiej. Czyli może ciekawostki, ale nie wpisujące się dobrze w treść notek. Z bitwami jest lepiej, to popularyzatorski przegląd jakich Cline zrobił wiele (ma na swoim koncie także książki o Jerozolimie… nie czytałem). Popularyzatorski do poziomu rozrysowywania ruchu wojsk w apokaliptycznej bitwie pod Har-Mageddon… Ale zostawiwszy tę śmiesznostkę z boku – Megiddo i dolina Jezreel to rzeczywiście miejsce łatwopalne na mapie świata.

— Eric Cline, From Eden to Exile, National Geographic, 2007 — jak jesteśmy przy Cline’u, to kolejna popularyzacja (National Geographic!). Cline zebrał różne tematy dotyczące Biblii, o które pytają profani, typu: gdzie był ogród Eden, albo co się stało z Arką Przymierza. Zebrał i popularyzatorsko (ale i fachowo) skomentował. Co o tyle ważne, że to nie są tematy, które pociągałyby zawodowych historyków, więc chyba bardziej fachowego komentarza nie znajdziecie. Choć… cóż, liczyłem, że ktoś zapyta, czy Spielberg miał rację, ale się przeliczyłem.

— John Barton, The History of the Bible: The Books and Its Faiths, Penguin, 2019 — zacząłem czytać jakoś niezależnie od tematu, rzecz mnie trochę rozczarowała, ale nie chcę być źle zrozumiany — tu jest więcej o Biblii, jako o już istniejącej Księdze, historii jej odczytań, czy tłumaczeń, niż o jej powstawaniu. A to ostatnie mnie zajmowało najbardziej w tym czasie.

— Richard Elliott Friedman, Who Wrote the Bible? — rozpisana „hipoteza dokumentów/teoria źródeł”, dotycząca powstania Tory. Bardzo ładnie rozpisana — jak komuś nie przeszkadza angielski to polecam. O samej „teorii źródeł” poniekąd wspomniałem, pisząc o historyczności Mojżesza, a raczej, o czasie jaki minął od jego domniemanej działalności do spisania jego dziejów. „Hipotezę” chyba przedstawia Kosidowski, jeśli mnie pamięć nie myli, bo sama z siebie nie jest nowa (Niemcy, XIX wiek), ale wciąż pozostaje popularna, a Friedman opisuje ją z perspektywy entuzjasty Biblii. Generalnie: na Torę składają się opowieści czterech autorów, określonych przez badaczy literami: E, J, D i P, oraz redaktora. W roli redaktora zwykle widzi się Ezdrasza (który kierował odbudową świątyni po powrocie z niewoli babilońskiej); E był kapłanem związanym z królestwem Izraela, ale piszącym po jego upadku (VII w. p.n.e.), litera E od nazywania Boga Elohim, aż do objawienia się Mojżeszowi (to jedyny autor źródła robiący takie rozróżnienie); J był/była związany z domem królewskim Judy (J jest wyjątkowo empatyczny/a w stosunku do kobiet, stąd Friedman podsuwa myśl, że mogłaby to być kobieta; litera J od Jahwe, bo tak nazywa się Bóg, bez rozróżnień na objawienie Imienia); D – związany ze świątynią, czy szerzej — kręgiem kapłańskim Judy z czasów Jozjasza lub później (identyfikuje się z kręgiem proroka Jeremiasza i przypisuje też stworzenie ksiąg historycznych Biblii — od Jozuego po Kroniki; D od „Deuteronomista”, bo D jest głównym autorem Księgi Powtórzonego Prawa, łac. Deuteronomium); P – autor kapłański, późniejszy od E i J (to głównie on opisuje sposoby sprawowania kultu) — Friedman lokuje go w czasie tak, by mógł z D polemizować, ale tu warto dodać, że zwykle lokuje się go bądź na wygnaniu w Babilonie, bądź nawet po powrocie z Babilonu.

— Israel Finkelstein, Neil Asher Silberman, The Bible Unearthed, Free Press, 2002 — książka ukazała się też po polsku, o ile pamiętam. Cóż, o Finkelsteinie należy powiedzieć więcej, bo namieszał. Chodziło o datowanie miast z charakterystycznymi bramami „sześciokomorowymi”. Pierwszą taką bramę odkryto w Megiddo i powiązano z inwestycjami Salomona. Potem znaleziono kilka analogicznych i, generalnie, istnieje przekonanie, że świadczą one o jednym inwestorze i długo archeolodzy i historycy byli przekonani, że znaleźli w nich dowód potęgi królestwa Salomona. „Obalił” to Finkelstein, który stwierdził, ze wszystkie elementy tych puzzli historyczno-archeologicznych lepiej się układają, jeśli powiązać te inwestycje z królami Omrim i Ahabem, czyli trochę późniejszymi czasami (i tylko północnym królestwem – Izraelem). Ale jeśli tak, to co z Salomonem? Finkelstein zdegradował go do roli władcy jednego miasteczka (Jerozolimy) i jego najbliższych okolic. (Od bram się zaczęło, ale argumentacja jest szersza. Jerozolima czasów Dawida i Salomona jest malutkim miasteczkiem; nie ma śladów działania administracji w tym okresie — a są w innych okresach, więc to jest wykrywalne. Także Szeszonk wkrótce podbijając Kanaan dziwnie omija tereny Judy i Izraela — tu jest rozbieżność z Biblią, którą Finkelstein tłumaczy, że nie było tam nic wartego podboju.) Tezy Finkelsteina budzą kontrowersje — wydaje się, że liczni historycy dali się przekonać, ale „maksymaliści biblijni” wciąż obstają przy Zjednoczonym Królestwie, jak się nazywa królestwo Dawida i Salomona. A w tej konkretnej książce mamy przegląd całej historii starożytnej/biblijnej Żydów odniesionej do odkryć archeologicznych. Generalnie polecałbym, z jednym zastrzeżeniem — Finkelstein argumentuje, to plus; ale Finkelstein nie prezentuje zdania oponentów i nie wskazuje istniejących kontrowersji – dla nieobeznanego czytelnika może to być mylące.

— David Carr, Holly Resilience: The Bible’s Traumatic Origins, Yale University Press, 2014 — o traumach w Biblii, czyli coś bardzo w temacie wpisów. Oczywiście jest i o niewoli babilońskiej. Autor jednak szuka ich tak szeroko, prawie wszystko dla niego jest traumą i jej przepracowaniem. Aż sam się boi swoich wniosków…

— Daniel Fleming, The Legacy of Israel in Juda’h Bible, Cambridge University Press, 2012 — jedna z trudniejszych pozycji (polecał pan Wright, z kursu z Emory University) — chodzi o to, że tradycja biblijna kształtowała się głównie w Judzie i wśród spadkobierców królestwa Judy, ale są w niej wątki pochodzące z królestwa północnego, tj. Izraela. Autor, generalnie, szuka źródeł wątków i narracji w głębszej przeszłości – w królestwie Izraela, czy nawet wśród koczowniczych plemion, które przywędrowały do Kanaanu.

— Michael Coogan (red.), The Oxford History of The Biblical World, Oxford University Press, 2001 — tytuł dokładnie oddaje treść książki. Co do treści, to książka z lat 90-tych, mocno więc konserwatywna (ach, ubawiło mnie stwierdzenie, że coś jest prawdą, bo mówi to Biblia w „stylu historycznym”), może jednak stanowić dobry i kompleksowy przegląd historii biblijnej ujmowanej przez maksymalistów.

— George Rawlinson, The Kings of Israel and Judah, Molinarius Press, 20017 — jeszcze dziewiętnastowieczne (autor zmarł w 1902) przedstawienie historii, oparte w całości na Biblii. Jako „uhistoryczniona” w stylu relacja z Ksiąg Samuela i Ksiąg Królewskich może i dobre.

— Thomas Thompson, The Mythic Past: Biblical Archeology and the Myth of Israel, Basic Books, 2008 — minimalista biblijny, po którego sięgnąłem dla bezpośredniego zapoznania się z tym nurtem. Thompson opierając się na krytyce literackiej Biblii, wskazuje na powtórzenia, przekłamania, włączenia wątków obcych wątków, by dojść do wniosku, że cała Biblia to tylko późno (czasy greckie, czy rzymskie) wymyślona mitologia. Sam stosuję tu w miarę możliwości porównania do analizy najstarszej historii Polski, co prowadzi mnie do wniosku, że to Finkelstein jest najbliższy właściwych rygorów pracy historyka. Minimaliści… nie przekonali mnie co do tezy ogólnej (Biblia jako późny mit), natomiast w odczytaniach konkretnych fragmentów zapewne mają racje. Mam wrażenie, że zarówno maksymaliści jak i minimaliści, bagatelizują rozpatrywanie Biblii jako czegoś, co powstawało w czasie, z wszystkimi przekłamaniami (ale i echami) rzeczywistości przeszłej. Jest sporo świadectw, że Biblia zawiera wiedzę przedwygnaniową – przykładem mogą być te „sześciokomorowe” bramy, jak z Megiddo. W Biblii zachowało się świadectwo o znaczeniu bram dla życia publicznego w czasie monarchii, ale dopóki nie odkopano tych konstrukcji, nie bardzo było wiadomo o co chodzi. Z drugiej strony, z faktu, że ogólne ramy historyczne pasują, nie wynika, że sam przekaz jest prawdziwy w szczegółach.

— Simon Schama, Historia Żydów, Wydawnictwo Poznańskie, 2017 — starożytność to tylko początek (ramy czasowe: 1000 p.n.e.-1492 n.e.), nie jest to też historia podręcznikowo-uniwersytecka, raczej zbiór historii z historii, pisanych z perspektywy żydowskiego patriotyzmu (czasem bardzo pozytywnego). Dla mnie wartością było zrozumienie, o co chodzi z podkreślaniem żydowskiej kolonii na Elefantynie w starożytności — wielu autorów się do tego odwołuje, ale wcześniej nie dotarło do mnie znaczenie. Chodzi o to, że życzliwi Żydom Persowie, cóż… spotykali się z pewnym rewanżem. Żydzi służyli w armii perskiej i wraz z nią trafili do garnizonów okupujących Egipt. Trafili jednak na tyle wcześnie, że żyli w pewnej izolacji od rozwijającej się kultury w odbudowującej się Jerozolimie. Łącząc to, z zachowanymi listami, badacze zobaczyli mniej ortodoksyjną (i mniej zgodną z Biblią) wersję żydowskiej kultury (w tym religii).

— Marco Liverani, Nie tylko Biblia: historia starożytnego Izraela, Wydawnictwo UW, 2010 — kompletna, podręcznikowa historia, napisana już z perspektywy umiarkowanie sceptycznej (tj. „zjednoczonego królestwa” nie ma).

— Łukasz Niesiołowski-Spano, Katarzyna Stebnicka, Historia Żydów w starożytności, od Thotmesa do Mahometa, PWN 2021 — kolejna historia podręcznikowa, w duchu Liveraniego, czy Finkelsteina. Obie mogę polecić, z zastrzeżeniem, że to podręcznik, a nie popularyzacja historii. Nawiasem mówiąc, jeśli piszę ciągle o Żydach, a nie o Izraelu, to właśnie wyczulenie z tytułu podręcznika Niesiołowskiego-Spano i Stebnickiej. Ale o problemach nazewniczych już pisałem.

— James Kugel, How to Read the Bible: A Guide to Scripture, Then and Now, Free Press, 2012 — właściwie to czytałem „przed” planem napisania tych tekstów, jakoś na przełomie ubiegłego i tego roku; ale w paru przypadkach, dotyczących historii Biblii, była ona inspiracją. Podobnie jak Nicholasa Ostlera, Empires of the Word: A Language History of the World, Harper Perennial, 2006; gdzie wskazano na paradoks trwania hebrajskiego przy upadku fenickiego, czyli wyższość korpusu dzieł kultury literackiej, nad rozpowszechnieniem języka handlu.

— Richard Elliott Friedman, The Exodus, HarperOne, 2017 — relacjonowałem pod jednym z wpisów, w trakcie lektury. Dużo ciekawostek można znaleźć, choć to bardzo osobiste hipotezy badacza (skądinąd z frakcji konserwatywnej), a nie „konsensus”. Do niektórych tez (istnienie Mojżesza jako bardziej prawdopodobne niż przyniesienie jahwizmu do Izraela przez kontakty handlowe) jestem w miarę przekonany; do innych – jak odwzorowanie mitu o upadku innych bogów i przejściu z politeizmu do monoteizmu w Psalmie 82 – mniej. (Można tu zauważyć, że Firedman pisze sporo o przekształceniach pojmowania Boga w jahwizmie, co czasem sprawiało, że jego wywody miliły mi się z książką Marka Smitha.)

— Mark Smith, The Early History of God, Yahweh and the Other Deities in Ancient Israel, Eerdmans, 2002 — próba zrozumienia, jak kształtował się biblijny monoteizm, do czasów wygnaniowych, mniej więcej. Bo z Babilonu wróciła już ukształtowana religia, jaką plus minus, znamy. Nie ma tu miejsca na rozpisanie związków Jahwe z El, z Baalem, Aszerą, słońcem, czy królem. Zauważę tylko, że rysuje się z tego specyficzny obraz: że Jahwe stopniowo, stając się Bogiem monoteistycznym, przejmował cechy, określenia, innych, „obalanych” bogów. Nie, że wszystkich i nie że wszystkie (np. bogowie w mitologiach zwykle mieli życie seksualne – u Jahwe tego nie ma, nawet jeśli większość uważa, że Aszera uchodziła za „żonę” Jahwe), ale generalnie to było łączenie, a nie tworzenie czystego, filozoficznego bytu. Na liście byli bogowie, ale też jedna bogini. I tu się wskazuje, że w odniesieniu do Jahwe, czy w kulcie, stosuje się czasem określenia pasujące właśnie do boskiej postaci żeńskiej — w Starym Testamencie przeszło to z czasem głównie na Bożą Mądrość. W każdym razie, Jedyny Bóg w filozofii greckiej byłby poza, czy bez-genderowy; w takim ujęciu biblijnego synkretyzmu, Bóg stał się jakby nad-genderowy, Kimś do Kogo nie tyle nie pasują określenia męskie i żeńskie, co właśnie pasują i jedne, i drugie. Zresztą, że Biblia, ze swoimi sprzecznościami i palimsestami, wskazuje raczej wiele możliwości i materiałów do refleksji, wciąż wymagających rozumu do dokonywania wyborów; to też jeden z powtarzających się wniosków z lektur i wykładów.

— William G. Dever, What Did the Biblical Writers Know and When Did They Know It?, Eerdmans, 2001 — bardzo ładny tytuł, nieprawdaż? W sensie: właśnie coś takiego chciałem przeczytać. Ale… Ale sama książka mnie zirytowała. Już wyjaśniam: ok. 1/3 z początku to krytyka osób, które ośmielają się mieć inne zdanie niż autor. Potem, ok. 50% całego tekstu, to właściwe przedstawienie związków między Biblią i archeologią (z perspektywy maksymalisty biblijnego) – co do treści to bliżej mi do Finkelsteina, ale jednak jest to bardzo dobre przedstawienie tematu. Gdyby na tym się skończyło, to by mnie nie irytowało. A potem następuje podsumowanie w stylu intelectual dark webu (na polskie: księdza Oko, albo Korwina). Główne więc wnioski dla mnie dotyczyły tego, jak alt-rightowy konserwatysta amerykański ma się do polskich. No ma, bo ceni Oświecenie. A! Ktoś mi, przy tym nazwisku, podał polski tytuł. Może więc i był po polsku?

Przerobiłem wcześniej Świderkównę, ale wróciłem tylko do jej fragmentów. Kosidowski był w szkole, powtórzyłem tylko jeden rozdział dla sprawdzenia swoich wrażeń. Jak wspomniałem wcześniej – uderzyła mnie jego nieaktualność. Czytałem także książkę Finkelsteina/Silbermana o samych Dawidzie i Salomonie, ale już dawno; zresztą niewiele ona wnosiła po The Bible Unearthed. Zerkałem też do Apokalipsy dla opornych (Richarda Wagnera), ale Armagedon mało interesował autora, więc niewiele to wniosło. Zerknąłem też do kilku artykułów naukowych, które są dostępne w sieci. Nie wynotowałem ich, a były tam też ciekawostki, np. dyskusja o tym, co się stało pod Megiddo (że nie wiadomo, a przekaz jest enigmatyczny), albo czy Świątynię rzeczywiście zniszczyli Babilończycy (bo może jednak Edomici…).

******* * *******

Różnice klasowe odbijały się na kulturze nie tylko w Judzie w VI wieku p.n.e. — one są zawsze i wszędzie. Rebecca Solnit w „Zewie włóczęgi” opisuje, jak to zaangażowani miłośnicy przyrody zaprosili na wycieczki w góry młodych Afroamerykanów. I wycieczka, którą zapraszający uważali za bardzo atrakcyjną, okazała się dla nich bardziej stresująca… Nie widzieli w przyrodzie piękna, widzieli tylko trud wędrówki i niebezpieczeństwo szlaku. Solnit przypomina, że miłość do przyrody, gór, włóczęgi, nie jest naturalna, ale wyuczona — jest częścią kultury zachodniego romantyzmu, a to że w naszym kręgu i klasie przesiąkamy nią od dziecka, nie oznacza, że wszyscy wokół tak mają. Reklamujemy więc teraz tę kulturę zachodniego romantyzmu, zdjęciami z okolic Radwanowic. Reklamujemy, bo stan przechodzenia i oznaczenia szlaków (zwłaszcza niebieskiego z Rudawy do Ojcowa przez Dolinę Będkowską) wskazuje, że spadkobierców kultury romantycznej w Polsce jest niewielu. A może tylko ich rozkład terytorialny jest zbyt niejednorodny?
Foto: Basia i Pak4
[1.8.2021: Radwanowice – Rycerski Wąwóz (Punkt Obsługi Turysty) – Łączki Brzezińskie – Skała Cebulowa – Dolina Będkowska – Grzybowa Góra – Przygórze – Radwanowice. Ślad GPS.]

Reklama

Komentarzy 106 to “Post scriptum, albo walka klas”

  1. basia Says:

    Że takie albo inne wygnania (wypędzenia, wypchnięcia, …) dotyczą zazwyczaj elit — uświadamiamy sobie choćby studiując losy naszej diaspory ostatnich stuleci… Lecz nie zawsze myśli biegną podobnymi torami podczas słuchania …a choćby czytań mszalnych w Wielką Sobotę…

    Piękne dzięki za niezwykłe wpisy!!! 😎 😎 😎

  2. Kanadol Says:

    Czyli: „skąd my to znamy?” 🙂

    Dziękuję za niezwykle ciekawe artykuły!

  3. pak4 Says:

    A ja się cały czas nad tymi „elitami” zastanawiam, bo w lekturach bywa Biblia i właśnie wpadłem na fragment z Jeremiasza, gdzie wśród wypędzonych wymienia… kowali. Choć w sumie…? 10-20%, przy tamtej technologii, to i kowal się załapie, jak dziś inżynier, czy inny specjalista od IT.

    Z drugiej strony Babilończycy nie chcieli likwidować Judy. Zostawili w kraju probabiloński rząd (chciałoby się nazwać „marionetkowy”, ale tam poważni ludzie ze stronnictwa probabilońskiego byli, choćby wyżej wymieniony Jeremiasz). I te elity trwały parę lat po upadku Jerozolimy. Bratobójczy atak, dzisiaj powiedzielibyśmy zamach terrorystyczny, sprawił że przestały się czuć bezpiecznie i uciekły do Egiptu. Dopiero od tego czasu znikają żydowskie elity z terenów Judy na czas niewoli; choć jakaś administracja dalej trwała*, a w pismach proroków pojawiły się „heretyckie” tezy, że namaszczonym królem i narzędziem Boga może być król Babilonu, czy Persji.

    —-
    *) Mówią, że jeśli chodzi o demografię to jest kryzys, ale że on pogłębia się do czasów epoki perskiej włącznie. Z polskiego na nasze — to nie wprost wygnanie, ale kwestie kryzysu gospodarczego, którego nie odwróci sam powrót do Jerozolimy po niewoli.

  4. basia Says:

    😀 😀

    …Ważkie uzupełnienia do „specyfiki czasów i miejsc”… 🙂

  5. profdocdr Says:

    Ja też dziękuję.
    Przy okazji przypominam się z prośbą o „listę lektur”. 🙂

  6. pak4 Says:

    @profdocdr:
    Pamiętamy, tylko trudności techniczne opóźniają 😦 Ale może być jako PS do jeszcze tego PS. Tak, że trzeba zerkać, nie zniechęcać się tym, że jest to wciąż ten sam wpis 🙂

  7. pak4 Says:

    @Kanadol:
    Też mnie tak nachodziło, że jakby wyglądała sytuacja, gdy powiedzmy, polskie elity pod wodzą Tygodnika Powszechnego są na wygnaniu przez 50 lat; a potem wracają do Polski religijności ludowej. Dogadają się?

    Z historią jest o tyle łatwiej, że we współczesności jesteśmy stroną — ten ma rację, czy tamten. A tu wystarczy, że zgadujemy, jaką postawę miała jakaś strona, i że istniał konflikt w rozumieniu.

    To znaczy… też ma się skłonności do utożsamiania. Mam wrażenie, że to obecne pewne dowartościowanie „tradycji ludowej” jest związane nie tylko z odkrywaniem jej na nowo; ale też z pewną niechęcią do elit (jak ktoś podkreślił: obowiązującą wersję spisywali starsi, bogaci i ustosunkowani mężczyźni — genderyzm, klasizm i ageizm w jednym). Ale tak, z drugiej strony, tę religię rzeczywiście oczyszczano z rzeczy „niefajnych”. Na przykład, jeden z takich tematów, to ofiary z dzieci dla Molocha. My mamy jakoś uznane, że Moloch to był obcy bóg, ale teraz raczej się zgaduje, że nie szło o imię boga, ale o rodzaj praktykowanej ofiary w wielu religiach tego regionu (tam nie ma dużych i małych liter, nawet samogłosek, więc niektóre rozróżnienia w tekstach nie istnieją wprost). I że można znaleźć echa, że i wiara Żydów w Jahwe nie była od takich ofiar wolna; że choćby ta niedoszła ofiara Izaaka jest tego śladem, choć już w takie elitarnej redakcji. Ale właśnie, pod wodzą tych elit, porzucono takie formy kultu w głębokiej starożytności.

  8. nudy Says:

    nudy uwaza ze to wcale nie nudne

    ale czytac uczonych ksiazkow nie bedzie !!!

  9. profdocdr Says:

    Dzięki Pak, będę czujny. 🙂

  10. basia Says:

    Profdocdr, Paku4, Nudy 😀 😀 😀

    Lista lektur z pewnością zostanie doklejona do niniejszego wpisu… 😎 ❗

    ❗ 😎 …Już została doklejona… 😀 😀 😀

  11. Kasinka Says:

    Dzieki za przystepne pokazanie ciekawych spraw.

    Nie wiem, czy przeczytam te lektury, ale na pewno warto.

  12. pak4 Says:

    @Basia:
    Dziękuję za doklejenie. Przez problemy techniczne poszła przedostatnia wersja. Ostatnia wyjaśniała, gdzie się zgubił pan Silberman, skoro ciągle piszę o samym Finkelsteinie. Ale że to nie korekta na przekazanie ustnie, to wyjaśniam tu: Finkelstein to (jest? był?) naczelny archeolog Izraela, którego mocną stroną jest przeglądowa znajomość odkryć archeologicznych na jego terenie. To właśnie była jedna z przesłanek do tezy, którą trudno ująć w jednym zdaniu. Silberman zaś, to notoryczny autor książek historycznych, często związanych z Biblią. Teza jest więc Finkelsteina, a Silberman pomaga ją tylko przełożyć na popularny tekst.

  13. pak4 Says:

    Jak się już przeczyta coś, to można to przemyśleć w trakcie spaceru po Tyńcu.

  14. pak4 Says:

  15. basia Says:

    Kasinko, Paku4 😀 😀

    Miało padać od tuż-po-śniadania, zatem wyruszyliśmy na tylko-maleńki spacer miejscowy…
    Piękny się on okazał... i pożyteczny nawet…

    Nb, pokropiło, że trzeba podlać pelargonie, i ustało, a prognozy deszczowe poprawione na „jutro”… Cóż, właśnie na jutro odłożyliśmy wyjazd (ale tam ma padać i w sobotę, i w niedzielę… 😕 …)

  16. pak4 Says:

    Z dzisiaj — maluch, jeszcze nie wiem, czyj:

  17. pak4 Says:

    Brodło:

    Zamek Tenczyn:

    Kamieniołom Dubie:

    No i tradycyjnie, stan Bielan:

  18. pak4 Says:

    PS. do PS. — ciąg dalszy Tyńca.

  19. basia Says:

    Pięęęękne dzięki za wycieczkę przeddeszczową i za anonsowanie wioseczki T. ❗ ❗ ❗

    😎 😎 😎

    Co zaś do klasowego aspektu wędrowania – sprawa jest dość złożona, bo po pierwsze mamy tu (do niedawna mieliśmy) przymieszki środowiskowo-terytorialne, po wtóre „w temacie” wiele zmienia się w dosłownie ostatnich latach (pandemia i jej „imperatyw zdrowia”) – chodzić, rowerować zaczyna dosłownie każdy a już bez rowerów na dachu auta ne smisz ruszyć na jakikolwiek urlop… dodatkowo weszło 500+ i pokrewne benefity urlopowe dla rodzin… po trzecie fejsiki (=media społecznościowe) i moda na lans, ze szczególnym uwzględnieniem tatrzańskiego (płycizny, ale co dziesiąty, dwudziesty osobnik „chwyta bakcyla”)…
    …Wszystko to od sklepowego/akwizytora aż po celebrytów-milionerów czy „ludzi ekranu” chwalących się, jak to zasmakowali w długich, samotnych włóczęgach po Słowacji i wracają tam co roku…

    Ale oczywiście znam wiele historii o tym, jakim stresem okazała się (przykładowo) dla hinduskiego gościa wycieczka na Kozi najłatwiejszą trasą… Tak – góry i wertepy są, bo są. I są niezmiernie kulturowe nawet bez seminalnego dzieła Jacka Woźniakowskiego…

  20. Asia S Says:

    Piękne powoje w tym Tyńcu. Moja Babcia uwielbiała… 🙂

  21. profdocdr Says:

    Pak4, dziękuję za bogatą listę lektur wraz z komentarzami!
    Na pewno skorzystam. 🙂

  22. pak4 Says:

    @maluch:
    Ptakoluby z FB podpowiadają, że kos. No… ta żółtość mnie myliła, choć na drozdowatego wyglądał.

  23. basia Says:

    Asiu S, Profdocdr, Paku4 😀 😀 😀

    ******* * *******

    Nb, klasowość wypoczynku? — Ależ jak najbardziej!!!

    https://wiez.pl/2017/08/07/wszyscy-jestesmy-turystami-krotka-historia-odpoczynku/

  24. Wkur--- Says:

    Jak dla mnie, to jest tego za dużo. !

  25. pak4 Says:

    @Wkur—:
    Spoko, trymestr się skończył, nikogo nie oblaliśmy, można się wakacjować…

  26. Wkur--- Says:

    Mam sie cieszyć ?

    😀

  27. pak4 Says:

    @Wkur—:
    Nieustająco 😀

  28. Polak z Czykago Says:

    Pak4, a dajesz jakie certyfikaty?

  29. pak4 Says:

    @Polak z Czykago:
    Właśnie dostałem trzy certyfikaty z CBA. Mogę się podzielić 😀

  30. basia Says:

    😀 😀 😀

    Z nowszych certyfikatów mamy też kowidowe. Ale nie podzielimy się, bo każdy sam potrafi się poddać dwum bezbolesnym ukłuciom… No, prawie… każdy… 🙄

  31. pak4 Says:

    O, wpada mi w ręce ranking najbardziej wpływowych historyków. I cóż, Simon Schama na czwartym 🙂 No, ale w jego głównej specjalności, czyli holenderski XVII wiek i sztuka.

  32. pak4 Says:

    PS.
    Miga mi dzisiaj:

  33. basia Says:

    obejrzę… natychmiast po tym, jak przeczytam tekst z „Kontaktu”… 🙂

  34. pak4 Says:

    Ehm… Chyba czas zaktualizować bibliografię przed nowym rokiem 😉

    — Jack R. Lundbom, Jeremiah: Prophet Like Moses (Cascade Companions), Cascade Books, 2016 — właściwie to książka dla pastorów, mówiąca czymś się zachwycić i co wyciągnąć z Jeremiasza (np. umiłowanie przyrody… oj, chodziłby Jeremiasz po podkrakowskich dolinkach!) do niedzielnego kazania. Mnie bardziej interesowała biografia (ze względu na pewną kluczowość kręgu Jeremiasza dla spisania Biblii), więc resztę treści przebiegłem pobieżnie. A trochę szkoda.

    — Joel S. Baden, The Historical David: The Real Life of an Invented Hero, HarperOne, 2013 — Baden bardzo mi się spodobał z wykładów na YT, ale tu trochę rozczarował — traktuje przekaz biblijny dosłownie co do treści (jak to biblista — historyk zapewne by się zawahał), choć próbuje znaleźć drugie dno. Np. twierdzi, że Biblia tak bardzo podkreśla, że Salomon nie był synem Uriasza, że zapewne nim był… Nie zawsze mnie z tym przekonuje (znowu: historyk by się zawahał, mam nadzieję…), choć zwrócenie uwagi, że Biblia nagle zaczyna się interesować kiedy Batszeba miała okres, wskazuje na pewną wyjątkową próbę podkreślenia, co wyraźnie oznacza polemikę z jakimś znanym autorom przekonaniem. Takich rzeczy jest więcej, bo David Badena jest na pewno silną osobowością, ale jednocześnie typem polityka idącego po trupach, potrafiącego zdeptać wszelkie zasady…

    — William M. Schniedewind, How the Bible Became a Book: The Textualization of Ancient Israel, Cambridge University Press, 2005 — w zasadzie tytuł mówi tak z 90% treści. Autor przygląda się miejscu pisma na starożytnym Bliskim Wschodzie (bo co zmienia wodza plemienia w króla? — to że ma skrybę, który spisuje jego dzieje i potrafi przygotować traktat z sąsiednim królem…), jego związkom z sacrum. I to byłoby bardzo OK, gdyby nie to, że swoje zgadywania próbuje wykorzystać do datowania Biblii. To znaczy, to też nie jest złe samo w sobie, tyle że uważa swoje tezy za mocne, choć przesłanki są kruche, bo skąd wiadomo ile osób potrafiło pisać w Jerozolimie VI wieku p.n.e.? (Tak, dopowiem, próbuje „postarzyć” Biblię, uznając że w czasach, o których ona mówi triumfalnie, było więcej skrybów i przez to lepsza kultura literacka, niż w czasach, na które się zwykle datuje… Cóż, jak w z naszej historii mówimy o brązownikach i pomniejszycielach, tak w przypadku Biblii wciąż natykam się na spory między postarzycielami a odmłodzicielami.)

    — Israel Finkelstein, Amihai Mazar, The Quest for the Historical Israel: Debating Archaeology and the History of Early Israel: Invited Lectures Delivered at the Sixth Biennial Colloquium of the International Institute for Secular Humanistic Judaism, Detroit, October 2005, Society of Biblical Literature, 2007 — bardzo fajna rzecz, choć co „tylko” zapis materiałów z wykładów, które poczyniło dwóch najważniejszych archeologów izraelskich przełomu wieków – Mazar (Uniwersytet w Jerozolimie) i Finkelstein (Uniwersytet w Tel Avivie). Jest to dwugłos, badaczy z przeciwnych biegunów spektrum… sensownego, że tak się wyrażę. Ich wielki spór, w zasadzie dotyczy datowania jednej warstwy archeologicznej (epoki żelaza IIa), ale w niej mieści się być albo nie być państwa Dawida i Salomona. W takim referacie, ta różnica jawi się jako detal, w ogólnie spójnej wizji starożytnego ludu Izraela. A na dodatek, na koniec poproszono wykładowców o bardziej osobiste spojrzenie na wiarę i tradycję — gdy mowa o kryteriach porównania eksperta, bardzo się tym zachwycam; choć znowu, są to przeciwieństwa bez fundamentalistycznych ekstremów.

    — Francesca Stavrakopoulou, God: An Anatomy, Knopf Publishing Group, 2022 (sic! tak piszą, ale wersja elektroniczna jest z 2021…) — ciekawy pomysł, pani ekspertki BBC od Biblii — zebrać wyobrażenia o Bogu tak, jakby był człowiekiem, czyli zacząć od Jego stóp, a skończyć na nozdrzach, czy uszach. Z wykonaniem jest gorzej, bo czasem to jest bardzo siłowe (chociażby ta stopa — owszem, w religiach Bliskiego Wschodu takie wyobrażenie odcisku stopy Boga istniało, ale nie w odniesieniu do tego Boga). Czasem oczywiście mniej (bo Bogu miła jest woń ofiar, albo nie lubi gadatliwości na modlitwie…), ale plus minus efekt średni jest.

    — Karen Armstrong, The Bible: A Biography, Atlantic Monthly Press, 2007 — to dla równowagi, bo głównie krytykuję, coś co mi się bardzo podobało, bo pani Armstrong jest nowoczesna, klarowna, ma dar syntezy. Gdybym miał komuś polecić coś krótkiego o Biblii, jej powstaniu, znaczeniu, historii interpretacji, to właśnie ta książka jest dobra. Z naciskiem na krótkiego. I z zastrzeżeniem, że to dość anglosaska perspektywa, więc ważne są spojrzenia katolickie, protestanckie) oraz judaistyczne, ale już nie prawosławne. Nawiasem mówiąc, pani Armstrong całe powstanie Chmielnickiego potrafi streścić do buntu chłopskiego… (A wspomina, bo w jako ciężkich czasach dla Żydów, zrodzić miał się ruch chasydów, a raczej jego poprzednik – sabataizm.)

  35. basia Says:

    Niesamowita, imponująca bibliografia!!! — wieeeelkie dzięki!!!

    😎 😎 😎 —

  36. pak4 Says:

    — Brain Neil Person, The Authors of the Deuteronomistic History: Locating a Tradition in Ancient Israel, Fortress Press, 2014

    Autor próbuje „udowodnić”, że „historyk deuteronomistyczny” (tj. autor biblijnych ksiąg: Jozuego, Sędziów, 1-2 Samuela i 1-2 Królewskich) pisał wcześniej, niż się przyjęło (czyli nie jest autorem z końca VII wieku p.n.e. z późniejszymi redakcjami; ale zawiera treści pochodzące bezpośrednio z czasów wydarzeń).

    Jak to można argumentować? Autor argumentuje z samej Biblii — z odnośników, typu „obecnie”, „w owym czasie”, albo „do dziś”, które pozwalają jakoś określić czasy pisania względem czasów wydarzeń, lub wydarzeń historycznych; ale też ze stylu, doszukując się relacji bezpośrednich świadków, czy też zmian szczegółowości w opowieści.

    Problem w tym, że czasem się przy tym podkłada. Np. na wczesne datowanie przynajmniej części Księgi Jozuego ma zostać dowiedzione dzięki „bezpośrednim relacjom” ze zdobywania Ai i Jerycha — akurat dwóch miast, których niemożność do powiązania z podbojem żydowskim wskazała archeologia…

    Nie znam się na hebrajskim, by oceniać styl, ale tutaj rzeczywiście wskazuje się stary fragment (Pieśń Debory) — to jednak, że reszta za starą, w sensie archaicznego hebrajskiego, nie uchodzi może należałoby wziąć pod uwagę? Takiego argumentu nie mamy; tak samo jak nie mamy próby zestawienia, czy wydarzenie było „autentyczne”, co oczywiście jest kłopotliwe, ale co czasem można byłoby spróbować zrobić…

    Autor odwołuje się, z tymi swoimi założeniami, do samej Biblii jednak — nie szuka jej konfrontacji z materiałami pozabibiljnymi. W ogóle mam wrażenie, że szuka potwierdzenia swojej tezy, ale nie próbuje tworzyć hipotez typu „co by było, gdybym się mylił”.

    Krótko mówiąc, nie przekonał mnie. Jeśli coś mnie przekonuje, że coś może być gdzieś na rzeczy, to raczej uwagi Badena z jego książki o Dawidzie. Bo skoro „historyk deuteronomistyczny” tak bardzo angażuje się w obronę Dawida, to wyraźnie sugeruje to, że w czasie zapisywania wydarzeń, krytyka postawy Dawida była wciąż żywa. W końcu (jak dowodzą Księgi Kronik), historia ma lepszy sposób na rozprawienie się z czarną legendą niż polemika — można, po prostu — przemilczeć to, co niewygodne. Tu jednak takie niewygodne informacje się pojawiają, więc jakieś źródła bliższe wydarzeniom musiałyby jakoś wpłynąć na ostateczny tekst.

  37. basia Says:

    Super!… — Dzięki!!! 😎 ❗

  38. pak4 Says:

    Aa… Mam zaległości:

    – Umberto Cassuto, The Documentary Hypothesis — sięgając liczyłem na zgłębienie „hipotezy źródeł”, nawet wiedząc, że tekst jest stary (i dlatego, przez kwestię wygasłych praw autorskich łatwo dostępny); tymczasem autor stara się zwalczyć „hipotezę źródeł”, zakładając, że odbiorcy jego wykładów (to zapis kilku wykładów) ją już znają. Zresztą, tej próbie „obalenia” towarzyszy wyraźne poczucie, że tuż-tuż, szczególik hipotezy źródeł i już się okaże, że Tora jest o wiele starsza i bardziej wiarygodna.

    Jak widać zwolennikiem Cassuta nie jestem — zbytnio drobiażdżkuje, zbytnio ma w tym interes, którego zresztą jasno wstydzi się określić. Ale Cassuto to wybitny włosko-żydowski biblista z początków XX wieku (teraz w czytanych komentarzach miewam odwołania: „jak zauważył Cassuto” — oczywiście nie o to jego dziełko chodzi) i jego znajomość Biblii jest imponująca. Także zobaczenie sposobu argumentowania (a raczej tego, co można w Biblii dostrzec) ma swoją wartość.

    – Karen Armstrong In the Beginning: A New Interpretation of Genesis — zebrane materiały zaczęły mi się układać w systematyczną lekturę Biblii, a pierwsze dwie księgi obrosły literaturą bardzo szeroko. Zresztą nie mam szans się przez nią przebić — za dużo tego. Szukam więc, co tu by ciekawego, a skoro Armstrong spodobała mi się w biografii Biblii to i tu po nią sięgnąłem. I OK, to bardzo ładny opis, co się dzieje, jak na to spojrzeć z pewnego dystansu (jako na duchową przygodę, ale bez próby zaganiania owieczek do jednej właściwej owczarni). Ale też minus, bo wczytując się samodzielnie, znajdując różne inne odniesienia, to muszę stwierdzić, że Armstrong jest dla początkujących, bo jej opisy są mocno ogólnikowe.

    – Joel Baden The Book of Exodus: A Biography — raz: Armstrong mnie zachęciła do takich „biografii” książek; dwa — Joela Badena pełny jest internet (wykład po wykładzie ląduje na YT); więc dostaje plusy za autora „znanego”, który nie zawiedzie.

    Ale to nie jest tak do końca. Bo, po pierwsze, Baden ma swoje ograniczenia, a raczej przekonuję się kolejny raz (patrz David wyżej), że brak mu pewnej ścisłości, której bym oczekiwał (oczywiście, wykładanie Starego Testamentu na Yale oznacza, że jego nieścisłości nie są na poziomie produkcji infotainmentu); a dwa — Baden poszedł inną drogą niż Armstrong. Bo Armstrong kawałek po kawałku opowiedziała i skomentowała Księgę Rodzaju, podczas gdy Baden skupił się głównie na losach interpretacji Księgi Wyjścia; podobnie jak wyżej wymieniony Barton w swojej książce o Biblii.

    Bo Księga Wyjścia jest ważna. Niekoniecznie w polskim kontekście (swoją drogą, Baden jest zbyt amerykanocentryczny tu i np. nie wie o „Mojzeszu” Iwana Franki, którego echa docierają do mnie z innego źródła) — i to może jest różnica. Ale tu trzeba rozwinąć myśl, niestety.

    Bo co jest pierwsze: kura czy jajko. Albo co jest ważniejsze w Torze: Genesis czy Exodus?

    Tradycja chrześcijańska (idę tu za tezą Badena) postawiła na Genesis — nie dość, że stworzenie świata to dość ważny fakt, to jeszcze patriarchowie dostawali błogosławieństwo dla całego świata, co zdaje się być zapowiedzią uniwersalizmu chrześcijaństwa i zbawienia płynącego z Krzyża.Tymczasem od św. Pawła zaczyna się interpretacja Prawa, która czyni je ważnym dla jednego narodu tylko — Żydów. I choć, owszem, chrześcijanie przyznają się do Dekalogu, to do innych „praw Mojżeszowych” już niekoniecznie.

    Ten podział mial swój rewers — starożytni Żydzi mieli w ramach codziennej modlitwy recytować dekalog, ale skoro dekalog przyjęli jako swój chrześcijanie, to porzucili ten zwyczaj, który — jak widać z przykładu chrześcijan — mógł prowadzić do herezji…

    Exodus był więc bardziej żydowski, Genesis — chrześcijańska. Oczywiście bardziej, bo przecież nie wypierano tej drugiej księgi, tylko stawiano na drugim zamiast pierwszego miejsca.

    A w to wszystko jeszcze wmieszała się polityka. Bo wszyscy uciśnieni widzieli siebie w roli Izraelitów uciskanych w Egipcie. Czy to ojcowie założyciele Stanów, czy to Afroamerykanie, czy mieszkańcy kolonii, czy wreszcie biedni z trzeciego świata. Exodus stał się jedną z ich ulubionych ksiąg i obrósł w wiele nawiązań. Nawiązań często na wyrost, ale kto by tam dyskutował z legendą?

  39. pak4 Says:

    John Barton (red.), The Hebrew Bible: A Critical Companion, Princeton University Press 2016
    Zbiór artykułów na temat Hebrajskiej Biblii (+- Starty Testament), traktujących szeroko — od historycznej wiarygodności, po dyskusję, czy w Bibliach powinny być mapy. Niektóre ciekawe i czytało mi się z przyjemnością; niektóre dyskusyjne (tekst o monoteizmie bardzo ciekawy, choć — IMHO — dyskusyjny); czasami nudnawe. Na pewno rzuca szeroko światło na konteksty, w których można podejmować temat Starego Testamentu.

    A co do monoteizmu — generalnie badacze zakładają ewolucyjną zmianę: politeizm -> henoteizm -> monoteizm (akurat Benjamin D. Sommer, autor artykułu o monoteizmie w tym zbiorze, unika słowa henoteizm i mówi o różnych formach monoteizmu); ale czy są na to dowody? A przede wszystkim, jak je rozróżnić?

    Bo Sommer polemizuje z tezą o późnym pochodzeniu monoteizmu — że dopiero o Deutero-Izajasza, czyli w czasach niewoli babilońskiej, pojawiają się wyraźnie monoteistyczne wyobrażenia w Biblii.

    Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem monoteizmu z tego okresu (tak się np. datuje opis stworzenia świata) — jest to dużo „czystsza” wizja religijna, niż w znanym mi chrześcijaństwie; tam Bóg jest Jedynym Bogiem w opozycji zarówno do przekonań innych ludów miejsca i czasu; jak i w opozycji do często nam współczesnego odpisywania to aniołów, to Szatana, to innych nadprzyrodzonych bytów. (Ja już sobie wyobrażam, jak tę historię o stworzeniu świata przedstawiłby dzisiejszy ksiądz-egzorcysta; ba! nawet „zwykły”, w miarę rozsądny ksiądz zapewne byłby tu bliższy egzorcyście niż Biblii.)

    Ale właśnie — co ma być punktem odniesienia? Wyobrażenia elity kapłańskiej V-VI wieku p.n.e., czy może rzeczywistość chrześcijaństwa, judaizmu, czy islamu?

    Bo my, generalnie, tworzymy sobie świat bardzo daleki od tego, co się przypisuje do monoteizmu. Np. monoteistyczne reformy Jozjasza zakazywały konkurencyjnego kultu wobec Świątyni Jerozolimskiej. I idący za tym badacze zastanawiają się, czy „El z Beer Szewy” i np. „El z Hebronu” to ten sam Bóg, czy jednak różni bogowie rozróżniani miejscem, czyli politeizm; gdy my nie mamy większego problemu z „Matką Boską Częstochowską” i „Matką Boską Ludźmierską”; a nawet poszczególne kościoły mają swoje wezwania. Bardziej „tabu monoteizmu” jest związane z tym, że kościoły mają wezwania głównie świętych, czasem wydarzeń, czasem maryjne — ale nie ma Kościoła p.w. Boga Najwyższego, na przykład. (Chciałem napisać, że i Trójca Święta, i Jezus Chrystus, i Jahwe — wydają się niemożliwe; ale już Kościół p.w. Ducha Świętego? Czy tam musi być „zesłania”? Albo Jezusa Chrystusa — może rzeczywiście kościoła z takim wezwaniem nie będzie; ale już: Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata — jak najbardziej, może być; tak jak i samej Trójcy Świętej.)

    Cech, których wymagamy od monoteizmu starożytnych Żydów, nie ma więc współczesne chrześcijaństwo (a islam, czy judaizm nie są wiele lepsze, jak przekonuje Sommer).

    No pięknie, się już prawie zgodziłem z tezą Sommera; ale coś mi karze się zawahać. Bo ja znam takie łączenie wezwań, uznawania wielości boskich bytów, z traktowaniem jednego Boga jako najwyższego, otoczonego pewnymi „monoteistycznymi tabu”. Znam z „Rozmyślań” Marka Aureliusza, więc autora pogańskiego, uznającego cały boski dwór mitów greckich, składającego im ofiary (i prześladującego chrześcijan).

    To prowadziłoby do wniosku, że przejście politeizm-monoteizm nie tyle zachodzi w czasie, co w społeczeństwie; w ramach jednego religijnego szyldu. Ale to znowu jest jakimś strasznym uproszczeniem, bo przecież jahwizm, jak się określa ówczesną religię Żydów; był wyraźnie inny niż religie sąsiadów; nawet jeśli jedynymi uchwytnymi świadectwami jest (przestrzegany) zakaz kultu rzeźb i jedzenia wieprzowiny.

  40. basia Says:

    😎 ❗ 😎

    Piękne, piękne Ci dzięki!!!

  41. pak4 Says:

    – William G. Dever, Did God Have a Wife? Archaeology and Folk Religion in Ancient Israel, William B. Eerdmans Publishing Company, 2005 – nie, nie znam ostatecznej odpowiedzi na pytanie tytułowe po przeczytaniu 😉 Tzn. może trochę znam, ale z innych źródeł bardziej.

    Dever podjął się chlubnego tematu omówienia „religii ludowej” starożytnego Izraela, ignorując problem wykorzystania jedynie danych archeologicznych. No bo powiedzmy, że archeolog znajdzie figurki kobiece, na kilkadziesiąt centymetrów wysokości z terakoty. I nie znajdzie męskich. Czy to znaczy, że:
    a) dziewczynki bawiły się lalkami;
    b) figurki są posążkami kultowymi:
    b1) bogów domowych-przodków;
    b2) bogini.
    Ja bym powiedział, że nie wiadomo, skoro brakuje innych źródeł niż same figurki.

    OK, nieco przesadzam — figurki są powszechne na terenie historycznych Izraela i Judy, ale zanikają gdzieś w VI wieku p.n.e., w czasach perskich, albo nieco wcześniej — niewoli babilońskiej. Skoro były wcześniej, a nie potem, to raczej nie chodziło o zabawki — to raczej wygląda na usunięcie jakiś praktyk religijnych, których wyraźnie nie usunięto za czasów niepodległej Judy, mimo że są one sprzeczne z Dekalogiem. Ale to nie mówi nic, co myślały osoby owych figurek używające. Albo powiem to trochę inaczej — to znaczy, że „nowi” postrzegali je, jako niedozwolone praktyki religijne, nie mówi jednak nic pewnego o tym, co rozumieli „starzy”. Wiemy, że Biblia jest bardzo przeciwna wizerunkom 3D czegokolwiek rzeczywistego, bo można temu czemuś oddawać kult. (Dlatego fikcyjne cheruby są lepsze niż rzeczywisty byczek — jak niektórzy tłumaczą aferę „złotego cielca” z Synaju.) Ale „Biblia” oznacza tu raczej kapłańskie elity w głównie niepiśmiennym społeczeństwie. Górny procent.

    Akapity powyższe mówią o trudnościach i tonięciu w domysłach. Dever… irytował mnie tu już wyżej swoim poczuciem wyższości i dużą objętością tekstu-szpil — tu jest tym samym człowiekiem, który uważa, że wie lepiej niż wszyscy inni dookoła. W każdym razie: on uważa, że wie. OK, niech mu będzie.

    *

    Dla sprawiedliwości: tu tych szpil jest dużo mniej niż w What Did the Biblical Writers Know and When Did They Know It?, a sam tekst jest napisany z zacięciem popularyzatorskim, tzn. nie ma przypisów, a litery są duże 🙂

    Dla drugiej sprawiedliwości — wcześniej czytany Dever zachowywał się jak najtwardszy elektorat Trumpa, a tu jest raczej lewicowo-liberalny — sympatyzuje z feministkami (oczywiście, bywa u niego zastrzeżenie, że nie ze skrajnymi), czy z ludem przeciwko elitom. Oczywiście, to ostatnie nie przekreśla tego pierwszego, bo można być ludowym trumpistą, antyelitarnym, ale jednak nie jest to tak odpychający trumpizm, jak niektórych ziomków.

    *

    Ale że w komentarzach zszedłem na szczegóły, to podsumowując: tak, religia ludowa była bardziej „politeistyczna”, czy „synkretyczna”, niż formalne nakazy, które znamy z Biblii; było tam miejsce na kobiece kulty ogniskujące się wokół Aszery (w ogóle to jest temat, odradzanie się potrzeby żeńskiej boskości; a w ogóle to jest pytanie, czy Polak, żyjący w kraju ludowego katolicyzmu dostrzega tu jakąkolwiek nieoczywistość, dla której warto sięgać po książkę); przy czym mniejsze sformalizowanie utrudnia w ogóle mówienie o czymś takim jak teologia tej religii — raczej jest to zbiór praktyk traktowanych jako religijne, których większość się, oczywiście, nie miała szans zachować do naszych czasów. A Aszera tak, Aszera zapewne bywała traktowana jako „żona” Boga.

  42. basia Says:

    Cudnie dostawać (na talerzyku) takie apdejty kluczowych, fascynujących lektur!!! 😎 😎 😎

  43. pak4 Says:

    – John H. Walton, Ancient Near Eastern Thought and the Old Testament: Introducing the Conceptual World of the Hebrew Bible, 2nd ed., Baker Academic, 2018 — co ja mogę powiedzieć? To bardziej usystematyzowanie pewnych rzeczy, które się i tak rysują, niż jakieś nowości dla mnie. Bo, np., w czytaniu Biblii doszedłem do Ks. Kapłańskiej i czytam obecnie przepisy dotyczące ofiar. I inny autor, Friedman (w swoim komentarzu do Tory), pisze jak to trudno zrozumieć, skoro od 2000 lat nie ma Świątyni, a chrześcijanie i muzułmanie też nie przejęli składania ofiar. Tymczasem składanie ofiar było normą w tamtych czasach i miejscach — normalnym wyrazem pobożności.

    I okazją do zjedzenia mięsa…

    W każdym razie książka porządkuje to, co dociera z innych źródeł (zresztą pan Walton jest współautorem komentarzy dot. tła historyczno-kulturowego Starego Testamentu, które czytam w tle; i które w znacznej mierze są właściwie tożsame z komentarzami Biblii Jerozolimskiej — aż zastanawiam się, jakimi drogami chodziły prawa autorskie). Najważniejsza myśl (retoryczna formuła Waltona): kultura jest jak rzeka. I, owszem, można żeglować w niej po swojemu, nawet pod prąd, ale jednak zawsze w ramach jej nurtu. Przekładając z powrotem na historię: wyobrażenia biblijne często są pewną polemiką z wierzeniami okolicznych ludów, ale jednocześnie tkwią w tej samej, lub bardzo podobnej rzeczywistości wyobrażonej. Zresztą, co to dużo mówić — wystarczą porównania opowieści o potopie, czy też systemu praw, choćby ze słynnym prawem Hammurabiego.

    Główne różnice są właściwie dwie: monoteizm i niewielka waga przykłada do króla. A raczej: przejęcie roli króla przez Boga, ew. arcykapłana. Jak w prawie Hammurabiego prawo nadaje Hammurabi, jako władny prawodawstwa król; tak w Prawie na Synaju, Prawo nadaje Bóg.

    Do tego koncepcja przymierza. Nie samo przymierze, jako pewna forma, bo to znowu jest coś, co jest dość typowe dla czasu i miejsca, ale ujęcie w formie przymierza podstawowych relacji z Bogiem; bo przymierze było formą relacji międzynarodowych (można by znowu powiedzieć, że skoro król był jak bóg, to Bóg jako król nie jest tu niezwykły, ale w przymierzu-traktacie król się umawiał z królem; tu — Bóg zawiera przymierze z ludem).

    ***
    I jedna rzecz, chyba jedyna, która wpadła mi w oko tylko tutaj (OK, może rozważania o Szeolu też są tylko tutaj na razie — a wyraźnie starotestamentowa wizja życia po śmierci była inna niż w Egipcie, czy nasza współczesna) — koncepcja „prywatnego boga”. Otóż bywało, że taki Mezopotamczyk, wybierał sobie jakiegoś pobocznego boga panteonu i skupiał się na jego czci (w sumie nic dziwnego: „szczególną pobożnością otaczał św. Katarzynę” też możemy sobie wyobrazić). W każdym razie, padła teza, że tak można pojmować związek Abrahama z Bogiem. Bóg nie tyle od razu „Najwyższy” (choć w sumie El Szaddaj tu już w Ks. Rodzaju się pojawi), co własny, osobisty. Jak szczególna pobożność w politeistycznym świecie.

  44. basia Says:

    (Już) imponującej bibliografii przybywa… 😎

  45. pak4 Says:

    Mark D. Janzen (Red.), zaproszeni autorzy: Scott Stripling, James K. Hoffmeier, Gary A. Rendsburg, Peter Feinman, Ronald Hendel, Five Views on the Exodus: Historicity, Chronology, and Theological Implications (Counterpoints: Bible and Theology), Zondervan Academic (April 13, 2021) — Zondervan to wydawnictwo chrześcijańskie, takie dość konserwatywne… To więc nie jest tak, że publikują aktualny stan badan historycznych, choć ambicje akademickie mają, więc ich publikacja to zebranie pięciu spojrzeń na Exodus, przy założeniu (4 z 5), że miało ono miejsce. Wiedziałem, że dominująca teoria mówi o XIII wieku p.n.e., chciałem zrozumieć, jakie są inne. Nie tyle jak było, bo wiem, że nie wiadomo, ale co ludzie mówią i na czym opierają swoje hipotezy.

    A czym budujący hipotezy dysponują… Otóż nie ma jakiś zapisków historycznych z epoki mówiących o Mojżeszu i Wyjściu. Wiadomo. Więcej — nigdzie nie podano imienia faraona, który poniósł klęskę przy przejściu przez morze. Albo tego, który nastawał na życie Mojżesza. Biblia notuje dwa imiona faraonów, ale obu w późniejszych księgach (Szeszonk i Necho), w odniesieniu do innych wydarzeń historycznych. Tu nawet zwolennicy historyczności Wyjścia muszą poważnie się zastanowić nad jego legendarnością. (Choć, samo pominięcie imienia faraona wskazywać może na inną ważną rzecz — z punktu widzenia Biblii ważne jest dobro i heroizm jednostek, choćby z dołów społecznych (jak izraelskie położne), a nie tyrani tego świata. Mimo jednak świadomości takiego przesłania, to brak imienia faraona stawia przed całą dyskusją o historyczności Wyjścia wielkie wyzwanie.)

    Zbierając klocki, z których próbuje się zbudować historię o Wyjściu mamy kilka wydarzeń historycznych i zapisów biblijnych.

    Chronologicznie pierwsze dotyczy Hyksosów, którzy panowali nad Deltą Nilu w czasie Drugiego Okresu Przejściowego, czyli w XVIII-XVI wieku p.n.e. Był to lud semicki, a jeśli rzeczywiście Józef miałby robić karierę w Egipcie, to nie było lepszego czasu; bo Egipcjanie gardzić mieli nomadami z Azji. Ale Hyksosi to byli swoi. I byli u władzy. I ten czas dość dobrze pasuje do wyliczeń dotyczących ewentualnego wejścia „Józefa i jego braci” do Egiptu, zwłaszcza przy wersji o Exodusie w wieku XV p.n.e. Gdy historycy odkryli Hyksosów i odkryli egipskie historie o wyrzuceniu obcego ludu, który nim rządził, gdzieś do Kanaanu, to od razu skojarzyli (już w starożytności — wersję zna m.in Józef Flawiusz). Zresztą wśród historyków-amatorów, a czasem osób trochę poważniejszych nawet, do dziś krąży hipoteza, że Izraelici i Hyksosi to jedno i to samo. Wśród wymienionych tu autorów, taką wersję lansuje Hoffmeier, choć u niego jest to bardziej pokręcone i inteligentne.

    O Hyksosach nie ma w Biblii nic. Jej badacza, szukając Exodusu, sięgnąłby po informację, że Wyjście miało miejsce 480 lat przed budową Świątyni przez Salomona. Że wiemy kiedy działałby Salomon i budował Świątynię (z dokładnością do kilkudziesięciu lat — coś koło 970 p.n.e.), to można odjąć 480 lat i mieć datę Wyjścia, voila! To prowadzi do tezy, że do wyjścia doszło w połowie XV wieku p.n.e., czasy Totmesa III albo królowej Hatszepsut, trochę przed herezją Echnatona.

    Powyższa hipoteza (lansuje ją Scott Stripling w książce) ma zaletę zgodności z tym wyliczeniem i ewentualnie jedną, czy dwoma genealogiami w Biblii, choć tu panowie się spierali. Problemów jest sporo, bo to oznaczałoby, że potężny Izrael wszedł do Ziemi Obiecanej w XV wieku, góra na początku XIV wieku. Ktoś by o nim doniósł faraonowi Echnatonowi, z którego czasów zachowało się sporo korespondencji dyplomatycznej z Kanaanu, pełnego egipskich wasali, proszących faraona o pomoc. I owszem, piszą oni o jakiś Habiru (co się kojarzy z Hebrajczykami), ale choć badacze łączą Habiru z przodkami Izraelitów dość często, to Habiru oznaczało bardziej styl życia, niż etniczną, czy religijną jedność. Ot, tacy kanaanejscy „Kozacy”. W każdym razie, ten obraz zupełnie nie pasuje do kampanii Jozuego w Kanaanie, tymczasem ci, którzy wierzą w Wyjście w wieku XV wierzą też w Jozuego… No i jest problem.

    Kolejne wydarzenie, które przyciąga badaczy, to ten Echnaton. Bo czy jest przypadkiem, że Mojżesza wprowadzającego monoteizm na pustyni i faraona lansującego monoteizm w Egipcie różni kilkadziesiąt, góra sto-kilkadziesiąt lat? Ktoś tu może kogoś inspirował? Ale jeśli coś warto zapamiętać ewentualnie — Echnaton też miał być otwarty na Semitów, więc Józef i dobra pozycja Izraelitów, potem pogorszona, gdy zmienił się władca, mogłaby się tu wpisywać. Tyle, że to wpisanie, a nie historyczny dowód.

    Po śmierci Echnatona i jego następcy Tutenchamona, do władzy dochodzi nowa dynastia — Ramessydzi, z Ramzesem II na czele. Tu większość szukających historycznego zaczepienia dla Exodusu się zatrzymuje. Hm… raz, wskazuje się, że to co wiemy o charakterze Ramzesa II i faraona, który nie chciał wypuścić Izraela bardzo do siebie pasuje. (Hmuhmuję pod nosem, bo to w sumie klasyczny obrazek tyrana-psychopaty, jakich pełna jest historia, więc tezy — a spotykam takie twierdzenia — że opis pasuje tak bardzo, że to to musi być Ramzes II, śmieszą mnie one raczej niż czegoś dowodzą.) Ale dwa — i to najpoważniejsza poszlaka — według Biblii Izraelici budują pod przymusem Pi-Ramzes, a to miasto istniało tylko ok. 150 lat, w XIII-XII wieku p.n.e.

    Za Ramzesa II, w popularnym XIII wieku, Wyjście lokują tu Hoffmeir i Rendsburg. Z ciekawością zauważyłem tu też dodatkową sugestię — władztwo Ramzesa II obejmowało cały Kanaan i sięgało po Eufrat, ale próbując je podtrzymać faraon walczył z Hettytami pod Kadesz. I… cóż, faraonowie nie przegrywają bitew. Przynajmniej na swoich stelach. Ale fakty są faktami — wielki Ramzes ledwo wrócił z życiem. Więc faraon po wojennej klęsce to dobra okazja do wyjścia. (Rendsburg dodaje tu historię, że część Hyksosów została po ich upadku i tworzyła elitę wojskową, ale się zbuntowali po klęsce i zostali znanymi z Biblii Lewitami. O Lewitach wiemy, że byli skorzy do bitki, zanim zostali rodem kapłańskim — to też pole do spekulacji. Nie powiem, pomysłowe, ale całym udokumentowaniem jest fakt, że za czasów Ramessydów lubiano historię o wygnaniu Hyksosów. Rendsburg uważa, że przemycali treści między wierszami, bo za faraona to gorzej niż u Orwella, znajdując w historii odpowiednik współczesności…)

    Z Ramzesem II nie ma problemów. Być może. To znaczy, kolejnym faktem jest Stela Merenptaha, który chwali się (faraonowie nie przegrywają, przypominam), że w czasie kampanii wojennej w Kanaanie m.in. wyniszczył Izraela, tak że już ten na świecie nie istnieje. Ironiczne jest to, że pierwsza historyczna wzmianka o Izraelu mówi o jego wyniszczeniu i końcu istnienia… W każdym razie, stelę Merenptaha datuje się na koniec XIII wieku p.n.e., więc całe Wyjście, przejście przez pustynię musiałoby się skończyć do tego czasu.

    (Ale nie ma tak dobrze, co przypomina Stripling — bo w muzeum w Berlinie istnieje zapis, który prawdopodobnie mówi o Izraelu. I mówi o nim wcześniej niż stela Merenptaha, choć skąd Stripling wziął datowanie mówiące o XIV wieku p.n.e., to ja nie wiem — jak próbowałem przetłumaczyć z egiptologicznego na nasze, to wychodziło że góra połowa panowania Ramzesa II, czyli z 50 lat przed Merenptahem raczej niż 100…)

    W każdym razie, do Merenptaha musi się wyrobić każda hipoteza o Wyjściu. No, może nie każda — Feinman daje hipotezę o wieku XII. To całkiem ciekawy pomysł, bo znowu mamy osłabienie Egiptu (Ludy Morza, z wielką bitwa morską Egipcjan), tyle że to całkiem dowolne. Oczywiście na Merenptaha jest sposób — otóż zdaniem Feinmana był faraon pisał o zwycięstwie nad wrogiem wewnętrznym, a wyniszczenie to ciężkie roboty przymusowe, o których mówi Biblia…

    ***

    To wszystko prowadzi do oczywistego wniosku, że wiemy, że nic nie wiemy… Jeśli ktoś chce mieć ładną historię do wierzenia, podaną bez przytupu, to proponuję Friedmana. Jak pisałem wyżej, „za” przemawia egipskie imię Mojżesza, co wrażliwsi autorzy piszą, że także odwołanie się do przeszłości w roli niewolnika i wyzwolenia z niewoli, nie bardzo pasuje do tworzonych ex post mitów, więc coś musiało być na rzeczy. (Tu pan Hednel reprezentuje „pamięć kulturową”, czyli Exodus był albo i nie, ale Kanaanejczycy mieli doświadczenie wyjścia spod władzy egipskiej, więc mieli co upamiętniać.) Notuje się także pewne związki kulturowe, dotyczące kultu i kapłanów, łączące Izrael z Egiptem (drobiazgi, w stylu lnu, jako materiału kapłańskiego, czy budowy przenośnego relikwiarza — Arki Przymierza — bardzo w stylu egipskim i z lansowanej przez Egipcjan akacji; albo ogólna odpowiedniość opisu egipskiego pogranicza z historii i Ks. Wyjścia; charakterystyczna jednak dla szerzej rozumianej epoki, a nie konkretnego stulecia).

    Wiemy nawet mniej niż sugerują to zebrane wyżej fakty. Bo że Biblia pisze 480 lat? Cóż, Biblia lubi liczby symboliczne, 12 pokoleń (po 40 lat) to właśnie taki symbol, którego nie należy traktować zbyt serio. (Jak ktoś nie wierzy, co prawda przykład z Nowego Testamentu, ale za to uderzający — jak przeliczyć pokolenia z genealogii Jezusa u św. Mateusza (Mt 1:17) wychodzą zupełne absurdu chronologiczne.) Pi-Ramzes? No cóż, lepsze i dlatego ten XIII wiek dominuje w domysłach, ale pamięć o stolicy miała trwać przez kolejne kilkaset lat, było więc dużo okazji do dopisania do tworzącej się Biblii (najkonserwatywniejszy Stripling tak argumentuje — panowie, przy całej grzeczności wymiany zdań, są naprawdę dobrzy w dowodzeniu sobie, że nic nie wiedzą). Gdzieś tam na Synaju jacyś Szasu wyznają Jahwe, jak twierdzą Egipcjanie koło XIV wieku p.n.e., ale czy na pewno, a jeśli tak, to czy chodzi o Midianitów, którzy nauczą Izraelitów, czy chodzi o Mojżesza i jego lud. A propos ludu — jest go stanowczo za dużo na ludność Kanaanu epoki (zresztą i na niektóre szacunki ludności Egiptu…) i nie da się dopasować do jakiejkolwiek rozpoznawalnej migracji w Kanaanie… Plagi? Bywają zapisy, że to czy tamto się w Egipcie zdarzyło podobnego, ale nie cały komplet, nawet nie podzestaw jakiś większy w tym okresie. Nawet Merenptah nie jest pewien (może zbieżność spółgłosek z inną nazwą?), a hieroglify z Berlina to tylko spekulacja, bo akurat ten wyraz jest uszkodzony. Biblia też nie pomaga — najstarsza (z Exodusu) „Pieśń Mojżesza” jest już pisana z perspektywy osiadłego życia w Kanaanie. Podbój przez Jozuego, jeśli pasuje do jednego miasta, to nie do innych (właściwie jakikolwiek zaproponowano by czas Exodusu). Żydzi nie chcą iść z Egiptu przez „Ziemię Filistynów”, a przynajmniej liczą, że cuda Boże ich przestraszą, tymczasem Filistyni pojawiają się dopiero w XII wieku, za Ramzesa III (Ludy Morza, patrz wyżej). Zresztą Egipcjanie ścigają Izraela konno w tym Morzu Trzcin, choć jazda konna (w przeciwieństwie do rydwanów, które Biblia zna, ale tu ewidentnie je pomija i pisze o jeźdźcach) upowszechni się dopiero za kilkaset lat…

    Innymi słowy, mamy legendę, która może sięga jakiejś prawdy, ale już jest tak zmieniona i zaciemniona, że tej prawdy nie można dojść.

  46. basia Says:

    …Ech… może na spokojniejsze czasy… Obawiam się, że nawet nie każdy zawodowy biblista będzie aż tak na bieżąco… 😮 😯

  47. pak4 Says:

    – Israel Finkelstein, Neil Asher Silberman, David and Solomon: In Search of the Bible’s Sacred Kings and the Roots of the Western Tradition, Free Press, 2007 — obaj panowie byli, a to pewna kontynuacja, bo skoro nie było tak jak w Biblii, to dlaczego było inaczej? Książka trochę późniejsza, trochę inaczej uporządkowana, trochę nowych faktów, ale główna różnica to właśnie to — w The Bible Unearthed — była wizja przeszłości z niewielu uwagami, że ona wpłynęła na Biblię; tu zaś jest wizja wzajemnych relacji — kształtowania się przekazu (historycznego) Biblii z historią w tle.

    Bo Biblia jest. To w sumie nietypowe, że mamy taki spisany pomnik kultury i stosunkowo niewiele odkryć archeologicznych. W przypadku innych starożytnych kultur jest odwrotnie — dzieła literackie rzadko pozostały żywe; w wielu przypadkach zachowały się wyjątki raczej niż całe biblioteki; za śladów w ziemi odkryto sporo.

    Pierwsi archeolodzy biblijni (zresztą wydawnictwo Zondervan przywoływane tu dwa komentarze temu, czy abp Gądecki — a czytałem kiedyś jego Archeologię Biblijną, mają tak do dziś) jechali kopać z Biblią w ręku, licząc że ją udowodnią, prawie jak Schliemann z Iliadą Homera. No i z jednej strony się udało wiele odkryć, ale z drugiej strony z czasem się okazało, że to wszystko nie jest takie proste. Zresztą ze Schliemannem i Troją jest podobnie. I właśnie tę złożoność można zobaczyć u Finkelsteina i Silbermana, Zresztą u Devera (patrz parę komentarzy wyżej) też. (Choć Finkelsteina i Silbermana czyta mi się lepiej. Jakby mniej agresywny rodzaj autorytarnego przekazu, gdzie autorzy wiedzą i czytelnik ma nie zwątpić.)

  48. basia Says:

    … 🙂 … 🙂 … 🙂 …

  49. pak4 Says:

    — Meir Shalev, Beginnings: Reflections on the Bible’s Intriguing Firsts (tłum. Stuart Schoffman), Harmony 2011 — dla odprężenia, eseje o „pierwszych” w Biblii. Oczywiście, są rzeczy które nikną w pomroce dziejów — np. kto pierwszy szpiegował, skoro podejrzenie o szpiegostwo (synowie Jakuba) pojawia się wcześniej niż szpiedzy (w historii Wyjścia). Ale są rzeczy dość jasne — np. kto pierwszy kochał w Biblii? Cóż, Abraham — to chyba nie dziwi. Ale że nie Sarę a Izaaka, to już może. (Miłość romantyczna jest później, a żeby kobieta pokochała mężczyznę to trzeba czekać aż na Mikal i Dawida). Ale nie płaczmy nad Sarą, bo ona ma też swoje pierwszeństwo — pierwsza się śmiała. Jakie pierwsze przykazanie dał Bóg? Cóż, „bądźcie płodni i rozmnażajcie się”. Nawiasem mówiąc, autor uważa, że z dekalogu (rozumianym oryginalnie, bez współczesnych rozwinięć dla potrzeb spowiedzi) najtrudniejsze jest by nie pożądać. Mi się wydawało, że jednak przestrzeganie szabatu, ale może za wąsko rozumiałem to pożądanie tego, co należy do bliźniego.

  50. basia Says:

    ❗ 😎 😮 😎 ❗

  51. pak4 Says:

    Trochę dla własnej pamięci linkuję — o archeologii w Jerozolimie:
    https://www.scientificamerican.com/article/jerusalem-archaeology-modernizes-but-runs-into-ancient-problems/#Echobox=1649684751

  52. basia Says:

    No proszę, jaki notatniczek mały… się zrobił… 🙄 … 😆

  53. pak4 Says:

    Nahum Sarna!
    I właśnie widzę, że przeoczyłem dwie jego książki w spisie…
    Bo najpierw skończyłem zaległość o Księdze Wyjścia :

    — Nahum M. Sarna, Exploring Exodus: The Origins of Biblical Israel, Schocken, 2011 — to streszczenie i komentarz do Księgi Wyjścia, odwołujący się szeroko do kultur starożytnego Bliskiego Wschodu. Czytałem równolegle (a przynajmniej starałem się) wraz z samą Księgą Wyjścia. Co do oceny, to jest to dobry, ciekawy komentarz, ale generalnie czytałem rzeczy nowsze (pierwsze wydanie 1986?) i Sarna jest już tylko dobry, a nie odkrywczy.

    A dzisiaj dokończyłem o Księdze Rodzaju:

    — Nahum M. Sarna, Understanding Genesis: The Heritage of Biblical Israel, The Jewish Theological Seminary Press, 2015. Tu pierwsze wydanie miało miejsce w roku 1970 wg Goodreads, albo w 1966 wg Wikipedii, gdy ja odkryłem Sarnę (polecali go na wykładach z Yale) w trakcie lektury Księgi Wyjścia (patrz wyżej), więc powyższe uwagi jeszcze wyraźniej mi się rysują. A spostrzeżeń ciekawych u Sarny jest całkiem sporo. Np. że pewne zapożyczenia z egipskiego w historii Józefa pasują do jednak II tysiąclecia p.n.e. Albo, że opis Józefa jeżdżącego rydwanem i Egiptu ze stolicą w Delcie, nie pozwala tej historii datować na wcześniej niż czasy Hyksosów.

  54. basia Says:

    ❗ 😀 ❗

  55. pak4 Says:

    — Robert Gnuse, Misunderstood Stories: Theological Commentary on Genesis 1–11, Cascade Book, 2014. Gospodyni mnie czasem pytała, o czym czytam. A ja mówię, że o Adamie i Ewie. I Gospodyni się dziwiła, że mi ta Biblia tak wolno idzie. A mi może nie idzie za szybko — wciąż jestem w Torze — ale też nie tak wolno, bo zbliżam się do końca Księgi Liczb. Po prostu te pierwsze 11 rozdziałów Księgi Rodzaju obfituje w komentarze, książki sobie poświęcone i dyskusje. I ja się właściwie poddaję, bo tego nie przetrawię wszystkiego. Choć to i owo jeszcze — zapewne tak..
    W polskiej wiki dzielą Księgę Rodzaju na część I (1-11) i część II (12-50). W angielskim mamy na część I określenie „primeval history” (historia pierwotna) na te pierwsze 11 rozdziałów, od stworzenia świata do wieży Babel, których to 11 rozdziałów od dawna nie traktuje się jako historii serio, a „tylko” jako zbiór mitów określających pochodzenie i pozycję człowieka, pochodzenie zła (a przynajmniej tak się dyskutuje), stosunek człowieka do świata.
    I Gnuse przekonuje, że popularne odczytania nie są właściwe. Przekonuje jako pastor i nauczyciel. Gnuse ma swoje poglądy — jest „liberalny” (z amerykańskiego na nasze: lewicowo-liberalny), ale też przedstawia argumenty (i powołuje się na bardzo dużo literatury tematu), gdzie można rozsądzić, ile w interpretacji jest chciejstwa, a ile racji.
    A czego nie rozumiemy — zerkam do konkluzji, gdzie spisuje te swoje interpretacje:
    * opis stworzenia nie zawiera walki (ma analogie do walki Marduka z Tiamat, ale właśnie bez walki), w konsekwencji świat jest z założenia dobry;
    * opis stworzenia człowieka podkreśla ludzką godność i równość: kobiet i mężczyzn, przeciętniaków i królów (współcześnie wciąż często doszukuje się wyższości mężczyzn; a ówcześnie „oczywiste” było, że tylko królowie są stworzeni na podobieństwo bogów);
    * ludzie nie są stworzeni jako niewolnicy Boga (popularne wówczas mniemanie) — są wolni i odpowiedzialni moralnie;
    * płeć Adama pojawia się wraz ze stworzeniem Ewy — kolejny przypisik do tezy, że mężczyzna nie jest „pierwszy”, jako mężczyzna (Adam to jednocześnie słowo, które określa człowieka jako gatunek i historia stworzenia żongluje tymi znaczeniami — imieniem własnym i „człowiekiem”, a nawet „ludzkością”);
    * człowiek ma mądrze i z szacunkiem panować nad światem (to nie jest takie jednoznaczne, ale Gnuse ma chyba rację, że całościowy wyraz jest właśnie taki);
    * wąż jest wężem — pewną kpiną z bóstw płodności, wężowato wyobrażanych (to wraca u Gnusego jak refren — Biblia jako polemika z wierzeniami pogan, których my już nie znamy i dlatego polemiki nie widzimy) — nie jest diabłem, szatanem itp.;
    * nawet jeśli Ewa rozmawia z wężem, to opisu sugeruje, że Adam jest obok, jest więc świadkiem i wyraża na jej działania „milczącą zgodę” — także tu nie ma jakiejś wyższości mężczyzny, czy uprzedniości „grzechu” kobiety;
    * Gnuse proponuje odczytanie „owocu poznania dobrego i złego”, jako mitycznego opisu wejścia w dorosłość (rzeczywiście, bardzo dużo w tekście do tej interpretacji pasuje);
    * ten „grzech” nie kończy się karą Boga, ale łaską;
    * Kain jest przodkiem ludzkości (jego potomkowie mieszają się z potomkami Seta w genealogiach), a jego znak, znakiem Bożej łaski dla grzesznej ludzkości;
    * liczne genealogie są krytyką idei króla i królewskości w ówczesnym świecie — tu mamy pochodzenie wszystkich ludzi, a nie tylko dynastii królewskiej;
    * potop jest parodią i przetworzeniem na monoteizm, ówczesnych mitów pogańskich;
    * nie potępiono Hama i jego potomków, a jedynie Kanaana (tu widać amerykańskość książki, gdzie „potępienie” Hama jest traktowane jako biblijne usprawiedliwienie niewolnictwa i rasizmu, oraz podkreślane do poziomu drukowania sfałszowanych Biblii);
    *** BTW: z innych lektur: Biblia nie jest rasistowska — genealogie mają sens głównie geograficzny, czasem polityczny, ale nigdy nie odnoszą się do koloru skóry;
    * ostatecznymi przesłaniami są równość ludzi i Boża łaska.

  56. pak4 Says:

    PS.1.
    W Wielką Sobotę słuchałem tego pierwsze opisu stworzenia. Jak to słabo wychodziło czytane od pulpitu: bajka i to jeszcze napisana bez talentu. A przecież to jest precyzyjny, przemyślany i głęboki poemat, z bardzo przemyślnie użytymi słowami, z opalizacjami znaczeń, z grą słowną…
    PS.2.
    Piszę „grzech” w cudzysłowie, bo „grzech pierworodny” to teologiczna interpretacja chrześcijańska, gdy mowa o samej Biblii to nie mamy takiego sformułowania i oceny.

  57. Szpila Says:

    PAK, to straszne, ty to naprawdę czytasz wszystko?
    NAPRAWDĘ! ?

  58. Jankora Says:

    Dla mnie – mobilizujące.:-)

  59. pak4 Says:

    @Szpila:
    A straszyć Cię bardziej? 😀

    Bo to jest, że tak powiem, „duża lektura” w tle. A oprócz tego czytam Biblię. Tj. przekłady polskie (przyznaję: uważnie zwykle jeden, dość losowy — to może być tłumaczenie bp. Romaniuka, albo UBG, albo Biblia Warszawska, albo przekład ekumeniczny — bo te mam w czytniku; przy komputerze notuję pomagając sobie BT, a lekturę zwykle zaczynam od zerknięcia do Ks. Wujka; na ewentualne porady czego by tu jeszcze odpowiadam: tak, mam jeszcze Biblię Paulistów, ale tylko w papierze i małe literki, a i tak robię bokami…:D ); do tego anglojęzyczne „study Bible”, gdzie przerabiam niemal wyłącznie przypisy i komentarze (choć gdy coś ma być istotne to sprawdzam): Harpera Collinsa, Woman’s Study Bible* (obie starają się być ponadwyznaniowe, z przewagą protestancką), Didache, „Catholic” (obie katolickie), JPS (żydowskie), przypisy wydania oksfordzkiego, „komentarz tła” (praktycznie zgodny z komentarzami Biblii Jerozolimskiej); Torę w tłumaczeniu Friedmana z jego przypisami (ale reguła j.w. — czytam przypisy, a tekst konsultuję gdy widzę, że jest problem), oraz Tanach w tłumaczeniu i z przypisami Roberta Altera. Tak plus minus.

    Efekt jest taki, że jak przeczytam komentarze do jednego rozdziału, to wychodzi, że już na nic więcej nie ma czasu. I podkręcić tempa nie potrafię — zacząłem w grudniu i jestem w Księdze Liczb wciąż.

    Ale cóż, komentowanie Biblii to najdłuższa, trwająca nieprzerwanie tradycja intelektualna kultury zachodniej 😉 (Jak mówią w Yale, zachęcając do słuchania wykładów…)


    *) Te „study bible” opierają się na różnych przekładach anglojęzycznych, ale jak pisałem — wyrabiam się tylko z przypisami; a jeszcze literki na okładkach małe, więc nie wiem teraz, kto ma uwspółcześnioną Biblię Króla Jakuba, a kto ma Nowy Przekład Standardowy… Alter, czy Friedman sami tłumaczą; JPS też ma własny przekład. Mam też przekład dosłowny (nowy LSV), ale on nie ma przypisów, więc tylko otwieram gdy wiem, że jakiś fragment jest „nietypowy”.

  60. Szpila Says:

    Pak, szok!

  61. basia Says:

    😀 😀 😀 😀

    Trochę szoku, więcej monilizacji… przyda się każdemu… 😎 ❗

  62. pak4 Says:

    Jakby ktoś miał czas na słuchanie — dr hab. Marcin Majewski (Uniwersytet Papieski Jana Pawła II) na YT wyjaśnia Pięcioksiąg:
    https://www.youtube.com/channel/UCf-Xd_TxiRHFGwHhXYrZHoQ

  63. pak4 Says:

    Zastanawiam się, czy pisać, ale…
    — Tzemah Yoreh, Why Abraham Murdered Isaac: The First Stories of the Bible Revealed, 2021. Autor podpisuje się pod „hipotezą uzupełnień”, jeśli chodzi o redakcję Biblii, czyli wersję odmienną (choć dziedziczącą) od teorii źródeł. Według tej wersji Biblia (a właściwie Tora), to źródło E, z czasem rozbudowywane.

    Na papierze ma to sens — źródło E należy do najstarszych, powstało w północnym, czyli w obecnym rozumieniu nieco wcześniej rozwiniętym, królestwie Izraela, a tekst Pięcioksięgu to rzeczywiście często jakaś narracja z uzupełnieniami i redakcjami.

    W szczegółach ta wersja jednak się sypie — w nowszych badaniach neguje się „źródłowość” E (wskazuje, że E to raczej „worek” na te tradycje włączone do Biblii, które ‚zostały’, po rozdzieleniu pozostałych trzech autorów). Zresztą właśnie rozróżnienie J i E nastręcza najwięcej trudności (J, P, czy D to wyraziste style — ja mam wrażenie, że rozróżniam ich nawet w przekładzie, oczywiście nie z dokładnością do poszczególnego wersetu). W dodatku czytam ten Pięcioksiąg „diachronicznie” (no… prawie…) i tego „E” nie ma tam zbyt dużo, a przede wszystkim, trudno z tego zrobić jakąś spójną opowieść…

    Dodałbym jeszcze, że moją słabością jest brak zrozumienia ewolucji starożytnego hebrajskiego (i mimo żydowskiego pochodzenia i dobrego żydowskiego wykształcenia, nie widzę go u autora…) — E się raczej datowało n później niż J… Wcześniejszy E raczej rzucałby się językoznawcom w oczy.

    Ale OK, dajmy, że mamy hipotezę i co nam wychodzi? Cóż, autor lubi sensację i lubi podkreślać, że on ma tu „oryginalną Biblię” przeciwstawianą „dzisiejszej Biblii” (ech, ta dzisiejszość trwająca od V/IV wieku p.n.e….), w której Izaak jest zapewne nieślubnym dzieckiem Abimeleka, przez co Abraham bez problemów go zabija na górze Moria. Albo w której w Dekalogu nie ma czci dla rodziców i święcenie szabatu…

    I właśnie to druga rzecz, która mnie zniechęca — to szukanie efektownych tez, obliczonych na publikę. Abraham zabija Izaaka? OK, powiedzmy, autor „ma rację” o tyle, że rzeczywiście historię Abrahama-Izaaka uważa się za dość sztucznie złączoną z historią Jakuba-Józefa, jakby dwie różne tradycje włączone w jedno; więc Izaak mógł umrzeć bezdzietnie. Ale, z drugiej strony, literatura tym się różni od życia, że musi mieć sens. Co więc miałby nam przekazać autor biblijny w takiej wersji? Jakie przesłanie? A właściwie cała teza Yoreha jest zbudowana na tym, że czegoś „nie ma”, z sugestią, że kiedyś nie było, i że z tego braku coś wynika.

    No i autorowi trzeba uwierzyć na słowo, że taki był podział na E i „nie-E” w Biblii, co, jak wspominałem, jest trudne. Np. ten Dekalog — ogólnie (w moich materiałach) uchodzi za „inne źródło”, jakąś starą tradycję, a nie element narracji tego, czy innego autora. Jak to Yoreh dzieli na słuszne i niesłuszne przykazania? Bo ja tu mogę widzieć jedynie interwencję siły wyższej w postaci wyznawanej ideologii (a że autor chce potwierdzi, że Biblia nakazuje bycie libertarianami, to kto wie…).

    Tak, że ogólnie na minus… Dobrze tylko, że książka krótka.

  64. pak4 Says:

    Nie, nie przeczytałem, ale czytam. I ładną ilustrację znalazłem, to podrzucam — Ben Stanhope, (Mis)interpreting Genesis: How the Creation Museum Misunderstands the Ancient Near Eastern Context of the Bible, Scarab Press, 2020:

    A sama książka jest polemiką ze stanowiskiem u nas niezbyt popularnym (choć też stanowiskiem, do polemiki z którym jesteśmy słabo przygotowani) — „kreacjonizmem młodej ziemi”, uznającym relację biblijną o stworzeniu, jako swoisty…hm… reportaż historyczny, w każdym razie rodzaj literatury faktu, który może służyć do sprawdzania prawdziwości nauki. Czy jakoś tak…

    W sumie Ben Stanhope jest w tym rysunku nieco… Chciałem napisać „złośliwy”, ale to byłoby nie fair wobec niego. On, po prostu, zbiera to, co Biblia mówi. A Biblia mówi czasem serio, czasem symbolicznie, czasem uczenie, a czasem folklorystycznie. To może być trochę tak, jakby ktoś rysował obraz wszechświata według duchownych katolickich, szukając odniesień z równą mocą w żywotach świętych ks. Skargi i w pracach dotyczących filozofii przyrody ks. Hellera… Ale cóż, skoro jedni tak czytają, to inni czasem tak piszą. A rysunek fajny, nieprawdaż?

  65. basia Says:

    ❗ 😎 😎 😎 ❗

  66. pak4 Says:

    Dokończyłem (Mis)interpreting Genesis — o czym jest już było, ale że w ubiegłym tygodniu łączyłem się na chwilę w imbę dotyczącą „starożytnych astronauci”, to nasunęła mi się taka refleksja — my (my=średnia dookoła nas, a zapewne i my sami, nawet jeśli trochę mniej) nie zdajemy sobie nawet sprawy, jak bardzo kształtuje nas popkultura.

    Chodzi mi o to, że każdy zapytany powie, że przecież wie, że ten, czy tamten film to fikcja; że bawią nas anegdoty o aktorach grających lekarzy pytanych o pomoc medyczną. A jednak masę ludzi temu ulega.

    Przykładem są ci „starożytni astronauci” — był film S-F o „gwiezdnych wrotach” i jest film na YT, że to wszystko prawda. I są ludzie, którzy wierzą. I, całkiem serio, wiele osób argumentuje, że wiedza uniwersytecka jest skostniała, że panują tam jakieś niezrozumiałe hierarchie, konserwatywni twardogłowi profesorowie, a tu przecież ktoś w filmie na YT tłumaczy, że jest inaczej. I jak tu nie wierzyć filmikowi, który się widziało?

    Z „kreacjonizmem młodej ziemi” jest tak samo, choć trochę inaczej. Kreacjoniści owi, których autor przytacza, znajdują w historii biblijnej behemota i lewiatana i mówią, że behemot to brachiozaur, a lewiatan to plezjozaur, ergo, dinozaury żyły przed potopem razem z ludźmi, więc niech żyje kreacjonizm. Do tego figurka kowboja na tyranozaurze.

    A ja przepraszam, ale dlaczego brachiozaur, plezjozaur, tyranozaur? Dlaczego nie bazylozaur, megatherium i mastodont? Odpowiedź: do Biblii pasują tak samo (a jeszcze lepiej pasować by mogły krokodyl i hipopotam…), ale brachiozaury, plezjozaury, tyranozaury są, dzięki popkulturze, symbolami zbiorowej wyobraźni; gdy pozostałe wymagają czegoś ciut więcej niż oglądania kreskówek w telewizji.

    PS.
    OK, z UFO to my się śmiejemy, kreacjonizm młodej ziemi jest u nas wciąż dość egzotyczny (choć powtórzę: nie mamy tej debaty-szczepionki w przestrzeni publicznej, przez co ma on dużą zdolność infekowania), ale ogólne poczucie, że filmik na internecie, czy mem, są lepsze od wysłuchania wykładu, czy przeczytania książki, jest wcale popularne. I, powiem więcej, z UFO się można wyleczyć, ale to „skostnienie i twardogłowość” uniwersytetów wchodzi w świadomość społeczną jak nóż w masło. I z tego wyleczyć się raczej nie da.

  67. pak4 Says:

    – Paweł Śpiewak, Pięć ksiąg Tory, Wydawnictwo UW, 2012 — wreszcie coś po polsku. Tyle, że ma to swoją drugą stronę — Śpiewak lubi mistycyzm, gdy ja lubię racjonalizm; on lubi midrasze, ja lubię tło historyczne… Ale wartościowe było i dla mnie, odwołanie do tradycji rabinicznej, bo to jednak dla mnie obca przestrzeń.

  68. basia Says:

    Śpiewak lubi mistycyzm, gdy ja lubię racjonalizm; on lubi midrasze, ja lubię tło historyczne… … … … — w pewnym sensie sam sobie Szanowny winien… 🙄 😉 😀

  69. basia Says:

    PS, czytam te streszczenio-recenzje z niesłabnącym podziwem… ❗

  70. Kanadol Says:

    >> PS, czytam te streszczenio-recenzje z niesłabnącym podziwem… ❗

    Ja również!!!

  71. basia Says:

    😀

    Nb, wreszcie pada… — Ludy Biblii doceniłyby tę informację… 🙂

  72. Jaś Beskidzki Says:

    Tak, pięknie pada! 🙂

  73. basia Says:

    Przeszło… 🙂

    Przydałoby się znacznie więcej, lecz… Ciiii… Nie wywołujmy wilka z lasu… 🙂

  74. pak4 Says:

    Jennifer Grace Bird, Permission Granted–Take the Bible Into Your Own Hands, Westminster John Knox Press, 2015 — właściwie to zacząłem czytać Did God Really Command Genocide? Paula Copana, Matta Flannagana, ale jest to lektura niezbyt przyjemna, więc dla rozrywki sięgnąłem po lubiącą się popisywać w internecie Jennifer Bird. Pani Bird odkrył moc transmisji kursów online jeszcze przed Covidem, porzucając dla nich (?) karierę uniwersytecką. Zresztą, jak sobie pokpiwam, zerkając „w tle” na różne wykłady, nagrania ekspertów biblijnych, zerkając kto za sobą ma złotą menorę, a kto portret mistrza (akademickiego), tak muszę przyznać, że pani Bird jest, jeśli chodzi o komunikację, po prostu dobra. (Pani Bird ma dobrze przemyślane, neutralne tło.)

    No dobrze, ale ja o pani Bird, a tu miejsce na relację z książki. Zaś książka jest do polecenia, tak ogólnie, choć szczególnie, to trzeba powiedzieć co, jak i dla kogo.

    Z tym ostatnim pytaniem jest najtrudniej. Pani Bird adresuje swoje nauczanie do chrześcijan głównie, choć dobrze się jej rozmawia też z ateistami.

    Może podpowiedzią „dla kogo” jest też co. Bo książka ma zachęcać do samodzielnej lektury Biblii (jak sam tytuł wskazuje), odkrywania tego co zawiera, a czego nie widzimy, głównie ze względu na świętoszkowatą edukację religijną. Czyli nie jest to spojrzenie dla wszystkich.

    Metoda pani Bird, to opisanie jakiegoś fragmentu (wyjątkowo chętnie jeśli dotyczy on życia małżeńskiego, seksu, czy genderu, bo też tu wyjątkowo często świętoszkowatość zakrywa dość chropowatą treść opowieści biblijnych) i zadanie pytania, jak widzi to czytelnik. Czasem z dwoma odpowiedziami. Przykład: „wdowi grosz”. Bo tradycyjnie w słowach Jezusa widzimy pochwałę ofiarności owej wdowy. A jeśli to komentarz do niesprawiedliwego prawa podatkowego, zamiast zachęty do oddawania wszystkiego „na Kościół”?

    To, na ile jest to lektura odkrywcza, zależy od tego co się już wie, bo pani Bird raczej nawiązuje do dyskutowanych tez i nurtów, niż cokolwiek odkrywa. Nie stara się też wprowadzić do całej Biblii, zreferować, zaoferować jakąś teologiczną interpretacje. Chce tylko zachęcić do czytania świeżym okiem. Dlatego to lektura przyjemna, dla odpoczynku od dyskusji o ludobójstwie.

  75. basia Says:

    dobrze przemyślane, neutralne tło… — taaak, przy okazji pandemii wyczuliliśmy się na tła i rekwizyty pretensjonalne, nabzdyczone, buńczuczne, sztuczne, wysilone… oczywiście zawsze wielce kuRtuRaRne i aspiracjonalne szalenie… 🙄

    Piękne dzięki za systematyczne zdawanie sprawy z postępów i wrażeń procesu lekturowego!!! ❗ 🙂 🙂 🙂 ❗

  76. pak4 Says:

    No tak, ale wśród „odwiedzanych w domu” dla dyskusji online badaczy była pewna profesorka z Miami, która na półce zamiast Biblii miała ceramiczną świnię. Aż ją o to zagadnęli. Cóż, Biblię miała pod ręką, a biała świnia to był jakiś prezent z okazji przeprowadzki do Miami.

  77. basia Says:

    …Właśnie… bo tu trzeba wyważyć… Pierwsze wrażenia, jak cię widzą… Kogo pozyskać (choćby mocnym, niezapomnianym akcentem), a kogo zaniedbać…

    Każdy (prawie) ucziony chce z książkami, każdy projektant – w „dizajnerskim” wnętrzu czy ogrodzie… — Przebogate pole do obserwacji w sumie…

  78. gradus Says:

    przerażacie mnie!;-)

  79. basia Says:

    czemu?… 😮 ❓ 🙂

  80. pak4 Says:

    Randall Pierce, Zondervan Handbook of Biblical Archaeology: A Book by Book Guide to Archaeological Discoveries Related to the Bible, Zondervan Academic, 2017 — Zondervan to wydawnictwo konserwatywno-chrześcijańskie, nie aż takie by jednoznacznie popierać np. kreacjonizm, ale generalnie dużo bardziej konserwatywne niż ocena akademickich badaczy Biblii, czy archeologów. Tu przedstawiono odkrycia archeologiczne odnoszące się do Biblii, zgodnie z układem ksiąg. To jest dobry pomysł — można śledzić wiedzę w odniesieniu do konkretnych fragmentów Biblii. Minusy są dwa — wolałbym bardziej akademicko-krytyczne podejście, niż takie konserwatywno-apologetyczne; a druga rzecz, to giętkość wyrażenia odnoszące się — czasami to mocne wskazanie na, powiedzmy, kulturę epoki; a czasem potwierdzenie, że przytoczona w NT postać historyczna rzeczywiście istniała.

  81. basia Says:

    ❗ 😎 ❗

  82. pak4 Says:

    Paul Copan, Matt Flannagan, Did God Really Command Genocide?: Coming to Terms with the Justice of God, Bakers Books, 2014 — mam z tą książką problem.

    Sięgnąłem po nią, bo zacząłem przerabiać kolejno księgi biblijne z komentarzami. I przyszedł moment na Jozuego i Sędziów; a wraz z nimi na kwestię klątwy wojennej. To jeden z wielu tematów Biblii, ale temat szokujący dla wielu czytających i chętnie brany na sztandar przez ateistów — Bóg nakazuje, ni mniej ni więcej, ale bezwarunkowe wymordowanie mieszkańców Kanaanu — mężczyzn, kobiety i dzieci. Z polskiego na nasze: ludobójstwo.

    W tym rozkazie koncentrują się liczne zagadnienia: co jest poleceniem Boga, skąd o tym wiemy, kogo ono obowiązuje, jak je rozpoznać, czy Bóg jest moralny, jak to można uzasadnić, oraz — czy to miało miejsce w historii.

    Brzmi ciekawie i jest tu dużo ciekawych zagwozdek, które autorzy zauważają. Tyle, że z argumentacją panów Copana i Flannagana jest źle — oni starają się bronić chrześcijaństwa i Boga przed zarzutami, stosując wszelkie możliwe kruczki i właściwie nigdzie nie wchodząc w poważną dyskusję z przeciwnikami. Bo, wyobraźmy sobie twarz Dawkinsa, któremu ktoś tłumaczy, że nie każdy rozkaz Boga jest rozkazem Boga, ale jak Bóg potwierdzi go cudami 2G (wysoko w skali cudów, przytoczonej przez Copana i Flannagana), to owszem, rozkaz obowiązuje…

    ***

    OK, ale napisałem o książce, że mi się nie podoba, choć to jedna z takich pozycji, że jak się na nią irytuję, tak czegoś się z niej nauczyłem. Choć może niezupełnie tego, co autorzy pragnęli. Ale odniosę się do samych zagadnień, skoro już je wymieniłem.

    @co jest poleceniem Boga: Faktycznie, mamy dziś jako chrześcijanie problem, bo Biblia roi się od zaleceń i praw, których nie przestrzegamy. Ulubiony mój przykład — kaszanka. Spożywanie krwi jest absolutnie sprzeczne z nakazami Biblii, więcej — zostało w Nowym Testamencie podtrzymane. A my kaszankę jemy. I nawet nie wiemy, że coś jest tu nie tak.

    Różne są sposoby rozwiązania tego dylematu — nie samej kaszanki, ale kwestii aktualności praw Starego Testamentu. Np. św. Pawłowi się przypisuje tezę, że wiele praw Izrael dostał za karę, za „bunt złotego cielca”.Podejście judaistyczne wydało Talmud, 613 praw judaizmu i podkreśliło bardziej znaczenie badania Prawa nad jego przestrzeganiem. (Dodajmy tu dodatkowy problem: wiele praw wymaga istnienia Świątyni w Jerozolimie i nie da się ich przestrzegać bez niej. Szacują, że z 613 praw judaizmu przestrzegalne dziś jest może 400…) A autorzy mają jeszcze inną koncepcję @jak je rozpoznać — że liczy się ciągłość. Innymi słowy, jeśli w Biblii się jakieś prawo „napisało” to jest nieważne, ale jeśli wraca w wielu księgach, np. jeśli powtarza je Jezus w NT, to jest ważne. Podają przykład nierozerwalności małżeństwa — „jest” w Księdze Rodzaju, jest w Ewangeliach, ale zaprzecza mu Prawo i Mojżesz, no to się je przeskakuje.

    Poniekąd odpowiada to na pytanie @skąd to wiemy, dodam tylko, że na potrzeby obrony Boga, autorzy przywołują bardzo liberalną wizję natchnienia autorów Biblijnych: Bóg stworzył warunki, że pisali tak jak On chciał. Plus minus. Co oczywiście zostawia bardzo dużo swobody na to, że „komuś się napisało, ale to wcale nie od Boga pochodzi”.

    @kogo ono obowiązuje: To akurat kwestia dość prosta, bo w klątwie wojennej chodziło o wymordowanie Kanaanejczyków, których istnienie stanowiło zagrożenie dla właściwej religii Izraela.Innymi słowy: prawo to dotyczyć ma jednego, dość krótkiego wycinka historii i jest to wyraźnie napisane. (Zostawiam na boku, że autorzy próbują zanegować tu wszystkie krytyki pod adresem religii, więc jednocześnie negują, że obowiązywało w ogóle; i wskazują kiedy obowiązywało; a potem jeszcze podkreślają, że dobrze, że obowiązywało. Co niekoniecznie tworzy logicznie spójną obronę.) Inna rzecz, że „oprzyrządowanie” klątwy wojennej jest w Torze całkiem mocno osadzone, więc pewne lekceważenie, że to tylko raz Bóg nakazywał ludobójstwo; i tylko w jednym historycznym momencie, a w ogóle to Mahomet był zły, więc odczepcie się od naszego Boga, nie jest tak do końca słuszne.

    Nie chciałbym odpowiadać na pytanie, @czy Bóg jest moralny — autorzy tu przytaczają dowód na istnienie Boga św. Anzelma (@jak to uzasadnić), a ja tylko zauważę, że pewna moralność, która jest zapisana w Prawie potrafi być bardzo różna od naszego rozumienia — przestępstwa pospolite są karane indywidualne, tak jak to w całej tradycji europejskiego prawa; ale przestępstwa religijne ściągają winę na wspólnotę — przynajmniej na rodzinę. Więc tak, w tej logice, za wyznawanie niewłaściwego boga, można być pociągniętym do odpowiedzialności i skazanym na śmierć wraz z żoną, dziećmi, wnukami, a nawet inwentarzem: krowami, owcami, wołami i osłami…

    Zostało ostatnie pytanie — @czy to miało miejsce w historii — które jest najmniej kontrowersyjne. Autorzy wskazują na niekonsekwencje opowieści biblijnej, ale jakkolwiek ich argumentacja nie byłaby szukaniem wymówek, tak akurat w ostatecznych wnioskach spotykają się z archeologami — Izraelczycy byli przede wszystkim Kanaanejczykami, a masowych mordów dokonanych przez napływający lud nie było. Chciałbym napisać, że to tylko fantazja kapłanów, jak to być powinno, by na lud nie oddziaływały złe przykłady z sąsiedztwa. (Tak to się też tłumaczy, choć nie w tej książce…) Jednak utrudnia takie jednoznaczne postawienie kropki zdanie historyków, spotkane przy lekturze komentarzy do Księgi Jozuego, że choć nie ma śladów podboju przez Izrael i ludobójstwa dokonanego na Kanaannejczykach, to sama instytucja klątwy wojennej, łączącej się z wymordowaniem mieszkańców danego terenu, była, owszem, znana w tej epoce i tym regionie świata…

  83. basia Says:

    Niesamowite… … … 😯

    Wielkie dzięki za te lekturowe impresje!!! —

  84. gradus Says:

    szok!:D

  85. basia Says:

    😀 😉 … … …

  86. pak4 Says:

    Michael D. Coogan, Mark S. Smith, Stories from Ancient Canaan, Westminster John Knox Press, 2012 — krótka i ciekawa książeczka, nawet jeśli czytanie kanaanejskiej poezji religijnej po angielsku, niekoniecznie pozwala poznać jej piękno i przesłanie…

    Ciekawa z dwóch powodów.

    Pierwszy, to pewien kontekst dla Biblii. Coogan i Smith, jako historie kanaanejskie, podają fragmenty poezji ugaryckiej — tu trzeba nadmienić, że północnokanaanejskie miasto Ugarit, upadłe u schyłku epoki brązu, stanowi wielki skarb dla badaczy epoki. Miasto upadło i nie odbudowano go, co znaczy, że nie zniszczono śladów do badania dla archeologów. Jeśli dziś badacze odnoszą Biblię do kultury starożytnego Kanaanu, albo dawny język hebrajski do języków kanaanejskich, to tak na prawdę chodzi im o Ugarit. A kontekst obejmuje np. siostrę Baala, Anat (w Księdze Sędziów mamy Szamara z/od Anat, pojawia się on w wyjątkowo starej i językowo bliskiej zapiskom ugaryckim Pieśni Debory, może więc być tak, że dla autorów odwołanie do kanaanejskiej bogini było naturalne, a dla nas to tylko dziwne słowo), Ela (El, najwyższy bóg Kanaanu, stał się dla Żydów rzeczownikiem pospolitym na określenie boga — także w Biblii stosowanego wymiennie (lub z określeniem, np. El Szaddaj) na Boga), Aszerę (tu Aszera jest nie tylko małżonką Ela, ale i Panią Morza, no i przeciwniczką Baala… — nawiasem mówiąc Baal walczy z Litanem/Lotanem, kanaanejskim odpowiednikiem Lewiatana), Baal mieszkać potrafi na górze Zafon (zestawienie Baal Zafon pojawia się w Biblii), są też Refaici, z których Biblia robi olbrzymów, tu zaś to ubóstwieni przodkowie, funkcjonujący jako bogowie zaświatów; zaś zadanie sobie ran na skórze jest formą żałoby (obyczaj, którego wyraźnie zakazuje Biblia — tu wiadomo dlaczego). To wszystko nie są może rzeczy szczególnie ważne w Biblii, ale są to rzeczy ciemne i trudne, bo dla nas niezrozumiały jest kontekst.

    Jest też kontekst bardziej zrozumiały — styl. Ta poezja jest w duchu „biblijna”, ze swoimi powtórzeniami. Zresztą jeden hymn na cześć Baala, zdaniem autorów, wszedł do Biblii po podmianie Baala na Jahwe. Do Księgi Psalmów, rzecz jasna.

    Druga rzecz, cóż, autorzy streszczają historię, a potem mamy właściwe odczytanie zachowanych glinianych tabliczek. I to wygląda mniej więcej tak „pierwsza kolumna nieczytelna; w drugiej ułamane pierwsze linijki tekstu, od liniijki 5…”. Zresztą zerknąłem też do „Biblii ze Zwojów Znad Morza Martwego”, czyli próby tłumaczenia najstarszych zachowanych rękopisów. I tam jest podobnie — „rozdziały 1-5 Księgi Sędziów nie zachowały się, z rozdziału 6 mamy”… Niesamowitym cudem jest dysponowanie kompletnymi dziełami, jakie zachowały się w Biblii, w sporym wyborze i różnorodności, bo archeologia przy wszystkich odkryciach, dostarcza jedynie ułamków. I nawet jeśli przepisujący Biblię mylili się, albo podejmowali ideologiczne decyzje cenzorskie, to i tak zachowali dużo więcej świadectw kultury, niż mogą dać odkrycia archeologiczne.

  87. basia Says:

    Poezja – konteksty… — Ha, pewne dobrze nam znane wzloty i wykwi(n)ty nie wzięły się znikąd. Nigdy się nie biorą…

    😎 😎 😎

  88. pak4 Says:

    Michael L. Satlow, How the Bible Become Holy, Yale University Press, 2014 — książka dla mnie chwilami trudna, ale też temat jest subtelny — jak to się stało, że „luźne notatki skrybów” z czasem stały się świętą księgą, czymś co nie tylko się szanuje, ale co samo w sobie stanowi przedmiot święty (zwoje Tory w synagogach; czy honorowe miejsce Biblii w kościołach).

    Autor przedstawia historię powstawania Biblii wciąż pytając o jej „autorytet” — i to dla mnie rzecz nowa, bo oczywistą rzeczą jest, że kiedyś nie przydawano jej dzisiejszego autorytetu. Choćby dlatego, że księgi przepisywano ze zmianami w tym takimi, których nie można uznać, za nieświadome. Autorzy, a przynajmniej „przepisywacze” uważali, że Biblię można poprawiać — gdyby uznawano świętość tekstu byłby on przecież niezmienialny.

    Satlow na dość późny czas przenosi „świętość Biblii”, łącząc jej właściwą postać dopiero z wytworzeniem się kanonu biblijnego; i wskazuje jej różne odmiany — bo święty zwój to jedno, a powaga Instytucji, która twierdzi, że jest jedynym dyspozytorem właściwego rozumienia przesłania religijnego (z właściwym odczytaniem Biblii), to drugie. To późne przeniesienie może być dyskusyjne (Księga Powtórzonego Prawa świadczy o dość wczesnych roszczeniach do posiadania autorytetu prawnego); autor jednak szuka szerszego kontekstu, bo jak księga ma być święta, skoro niewiele osób potrafi pisać i czytać (a jeszcze św. Paweł i Ewangelie świadczą o głównie ustnym przekazywaniu tradycji religijnej).

    Dość subtelne to rozróżnienia, a świadectw mało. Zresztą, czy my sami, dzisiaj, potrafilibyśmy jasno powiedzieć, jaki jest stosunek religii do Biblii?

    A autor zauważa jeszcze jedną rzecz — że nie chodzi tylko o religię. Chodzi o „wynalazek” świętej księgi i autorytetu jej właściwej interpretacji. Przykłady są nie tylko religijne, bo przykładem — dla autora — jest Konstytucja USA i postanowienia Sądu Najwyższego: mamy nieomylny zbiór praw, oraz osoby z autorytetem, zdolne do ostatecznego rozstrzygania, jak go należy rozumieć. Dokładnie jak z Biblią.

  89. basia Says:

    😎 ❗ 😎 😮 😎

  90. pak4 Says:

    – Irving Finkel, Przed Arką Noego. Nowa opowieść o Potopie, tłum. Elżbieta Krzyżanowska, Zysk i S-ka, 2018 — książka „prezentowa” i miałem pewne opory po okładce, że może jakiś kreacjonizm… Tymczasem książka bardzo na plus!

    Irging Finkel jest asyriologiem z British Museum i duża część książki, to historia i pochwała asyriologii. Ale jeszcze większa to chwalenie się odkryciem „tabliczki o arce”, jak nazwał ją Finkel — starobabilońskiej, glinianej tabliczki z ok. 1700 roku p.n.e., opisującego „technicznie” jak zbudować arkę, by uratować zwierzęta przed potopem.

    Finkel uważa, że to ślad najstarszego wyobrażenia arki — nie najstarsza historia, bo sama tabliczka wygląda na „szczegóły techniczne” zapisane dla pamięci, do opowiadania/prezentowania wraz ze świetnie już znaną z opowieści ustnych historią. Arka jest bardzo podobnej pojemności, jak arka Noego, ale jest innego kształtu — bo jest… okrągła.

    Takie „łodzie” nazywane „koraklami” (to nazwa wywodząca się od korakli walijskich) są a przynajmniej bywały używane, nad Tygrysem i Eufratem do XX wieku. Są okrągłe (trudniej nadać im kierunek, ale nie sposób wywrócić — w przypadku arki, która ma się unosić na wzburzonych falach, a nie sterować, idealne rozwiązanie*). Te mezotopamskie były robione z lin uszczelnionych bitumem.

    Finkel, nie uważając się za dobrego matematyka, próbował liczby z „tabliczki o arce” przeliczyć i porównać z materiałochłonnością autentycznych korakli. I się zgadza, z niezłą dokładnością. Innymi słowy, ktoś sobie te 3700 lat temu wszystko dobrze przemyślał i przeliczył. No… z dokładnością do znajomości ówczesnego świata.

    Bo w arce nie miały się mieścić słonie, czy żyrafy. A mezopotamska mapa świata nie znając pełnych wymiarów Azji i Himalajów, największe góry umieszczała na krawędzi kręgu Ziemi (bo Ziemia była płaska i okrągła), w tym góry Urartu, gdzie miała wylądować arka. To autorom i słuchaczom wystarczało.

    Może najciekawsze i największe pytanie dotyczy tego: po co? Bo „tabliczka o arce” dotyczy techniki, nie jest opowieścią, czy mitem. Więc, po co? Sugestia brzmi — bo oni wówczas mieli coś w rodzaju teatru może i trzeba było „aktorom” podpowiedzieć, co mają mówić prezentując boskie polecenia, czy ludzkie odpowiedzi, tak by widzowie, znający np. budowę korakli, rozumieli i akceptowali treść.

    —-
    *) „Arka” Noego** jest prostokątną skrzynią — też nie statkiem. Nie ma żeglować, a Noe nie jest kapitanem — brak steru i kadłuba dającego się dobrze kierować, to zdanie się na łaskę Boga.

    Swoją drogą, ta „arka” w Biblii nie jest typowym słowem, jest używana jeszcze do opisu „koszyka Mojżesza” (nigdy statku!), co też bardziej pasuje do koraklu (albo Sargona).
    **) Tak, Biblia została (w tej części) spisana kilkaset, jeśli nie tysiąc lat później.

  91. basia Says:

    ❗ 😀 😀 😀 ❗

  92. pak4 Says:

    Zrobiłem skok w boczną alejkę i ciężko mi o niej coś sensownego napisać. Bo za dużo ciśnie się na klawiaturę myśli, które jednak nie stanowią jednej całości. Krytykować metodę? Treść? Relacjonować?

    Tematem jest nurt dostrzegania w Bogu z Biblii kosmity i odczytywanie jej w tym duchu. Że śmieszne? Cóż, po lajakch i nie tylko widać, że wielu w to wierzy — i to będą w samej Polsce grube tysiące, a w skali świata może miliony. Np. jedna z sekt oparta na tych przekonaniach miała w szczytowym okresie ponad 100 tys. członków. „Jedna z”, bo jest ich wiele, a większość zwolenników do sekt się nie przyłącza. Tymczasem dla poważnych ludzi to nie dość poważne by podejmować dyskusję.

    Chciałem się dowiedzieć, co sądzą zwolennicy tej teorii. Sięgnąłem po dwie książki Mauro Biglino — The Naked Bible: The Truth about
    the most famous book in history
    , Tuthi, 2021 (są to rozmowy z Mauro Biglino, które prowadził Giorgio Cattaneo) i The book that will forever change our ideas about the Bible (The Books That Will Forever Change Our Ideas about the Bible), One Publishers, 2013. Sięgnąłem po Biglino, bo to „biblista” — powołuje się w swoim CV do przetłumaczeniu kilku ksiąg biblijnych dla wydawnictwa katolickiego we Włoszech, więc wydawał mi się „źródłem”, w sensie, że to inni odwołują się do niego, a przynajmniej wie o czym pisze*. No cóż, nie.

    Biglino powołuje się na Biblię i sporo wie, ale stosuje metodę wybierania wisienek (cherry picking) — tu weźmie, coś co „pasuje”** do jego tezy, wyrwie z kontekstu, i już udaje, że udowodnił tezę. Biglino udaje, że w ten sposób pokazuje zawartość Biblii bez uprzedzeń. No cóż, nie, bo wszystko dopasowuje do tez Zecharii Sitchina, w którego głęboko zdaje się wierzyć. (Sitchin miał też zajmować się Biblią, ale również być asyriologiem. Asyriolodzy pytani o Sitchina zastanawiają się, czy Sitchin tak słabo znał języki sumeryjski i akadyjski, że źle przetłumaczył ich zapisy, czy też od początku do końca świadomie fantazjował. W każdym razie, „wyznawcy Sitchina” uważają, że to jedyne prawidłowe odczytania pisma klinowego, które dowodzą, że ludzkość stworzyli setki tysięcy lat temu Anunnaki, za pomocą mutacji genetycznych, z których jeden przedstawiał się na pustyni jako Jahwe…)

    Gdyby dyskutować z Biglino, to byłoby to o tyle trudne, że u niego fakty z Biblii (bo, jak wspomniałem, bardziej wybiera wisienki niż kłamie czy fantazjuje) mają znaczenie pomocnicze, a istotą jest teza Sitchina. I cóż, trudno mi znaleźć kogoś, kto by krytykował Sitchina z grona uczonych. Colavito (o którym dalej) pisze, że badacze boją się hejtu wylewanego przez wyznawców Sitchina, ale sam podaje kilka nazwisk. Ja sięgnąłem po Michaela Heisera (Michael Heiser (red, podsumowanie), Dorothea Clapper (tłumaczenia), The Anunnaki Gods According to Ancient Mesopotamian Sources: English Translations of Important Scholarly Works with Brief Commentary, 2019 — Haiser tu zapewne kiedyś jeszcze będzie, bo dużo pisze o świecie nadnaturalnym Biblii — nie jest to może mój ulubiony temat, ale jednak jest to jakoś temat obowiązkowy by coś wiedzieć o aniołach, demonach itp.), który zebrał artykuły naukowe (tłumaczone z niemieckiego) na tema Anunnaki/Annunaki w literaturze mezopotamskiej. Cóż, faktem jest, że takie słowo tam powstało, potem ewoluowało — od „panteonu” sumeryjskich miast (obejmującego kilku ważniejszych bogów, ale nie boga najwyższego w danym mieście), po bogów podziemi, sądzących zmarłych po śmierci. Różne te funkcje więc były, na pewno nie było to jednak określenie kosmitów, i na pewno do jednego z Anunnaki nie pasuje wizerunek Boga z Biblii, który nie jest bynajmniej „jednym z”, w sensie przynależności do grupy zależnej od naczelnego boga.

    ***

    Drobny przerywnik — dwa inne słowa, które pojawiają się jako „dowody”, że Jahwe to nie Bóg, a kosmita:

    Elohim — tak Biblia często pisze o Bogu, przy czym zapewne jest to słowo w liczbie mnogiej. Oho, mówią miłośnicy, wcale nie mamy tu historii jednego Boga, a raczej historię wielu kosmitów-Anunnaki. No cóż, Biblia używa normalnie tego słowa z czasownikami w liczbie pojedynczej — wyjątki to przypadki, gdy o Bogu mówią poganie, albo gdy mowa o bogach pogan. Innymi słowy: mamy tu z jakiegoś powodu liczbę mnogą (wyraz szacunku, jak w pluralis maiestatis?), ale wszyscy używający tego słowa w Biblii wiedzą, że chodzi o jednego Boga. O, jest nawet taki fragment (Ks. Wyjścia 6:2-3), gdzie różne określenia występują obok siebie — wstawiając oryginalne określenia Boga do Biblii Tysiąclecia i mamy:

    Elohim rozmawiał (l.poj.!) z Mojżeszem i powiedział (l.poj.!) mu: «Jam jest Jahwe. Ja objawiłem się Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi jako El Szaddaj, ale imienia mego, Jahwe, nie objawiłem im.

    (El Szaddaj tłumaczy się tradycyjnie, za LXX, na Bóg Wszechmogący, choć badacze mówią, że Szaddaj nie pochodzi od wszechmocy, ale od góry — Bóg Góry? Cóż, objawienia Boga w ST często są związane z górami.)

    Nefilim — olbrzymy, które miały pochodzić ze związków „synów Boga” z ludzkimi kobietami. Najczęściej uważa się, że to świadectwo jakiś mitów kananejskich (nefilim mieliby być przodkami niektórych rodów królewskich w Kanaanie) w duchu podobnych do historii o greckich herosach (też potomkach bogów i ludzi, też przodków niektórych rodów królewskich). Zwolennicy kosmicznych astronautów robią z tego jakieś mieszanki genetyczne, choć wyobrazić sobie mieszankę ludzko-kosmiczną to dziwniejsze niż doszukiwać się krzyżówki pietruszki ze słoniem — przynajmniej pietruszka i słoń są organizmami ziemskimi, które łączy to samo DNA jako środek zapisu genetycznego.

    ***

    Jason Colavito, The Cult of Alien Gods: H.P. Lovecraft And Extraterrestial Pop Culture: H. P. Lovecraft and Extraterrestrial Pop Culture, Prometheus, 2005 — tu margines marginesu, bo Colavito nie zajmuje się Biblią, ale zajmuje się historią wiary w kosmitów przylatujących w przeszłości — pisze kto kogo inspirował, na kogo wpływał, co twierdził. Przy czym kluczową dla niego postacią jest autor powieści grozy — H.P. Lovecraft, który stworzył historię o Cthuhlu, gdzie pierwszy połączył różne wątki (zaginione miasta, obcy i jego rozproszone świadectwa), które inspirowały później kolejnych autorów. Z takiego przeglądu, niesamowite jest, jak bardzo ludziom miesza się fantastyka z rzeczywistością. I to się nawet miło i zabawnie czyta, dopóki autor nie dochodzi do zbiorowego samobójstwa członków sekty Brama Niebios, łączącej gnostyckie wyobrażenia Jezusa z wiarą w kosmicznego kosmitę-Boga… Bo jak trochę nie wypada zajmować się poważnie tym tematem, że on taki dziecinny, to jego znaczenie potrafi być wcale nie takie niepoważne…

    ***

    *) Czytałem jeszcze: Xaviant Haze, Ancient Aliens in the Bible: Evidence of UFOs, Nephilim, and the True Face of Angels in Ancient Scriptures, New Page Books, 2017 (wstęp: Mauro Biglino) o podobnej treści, ale trochę innym układzie. Och, te trzy książki, jakie tam piękne absurdy się trafiają — Catteano z Biglino twierdzą, że UE to spisek, a za COVIDem stoją ludzie, którzy zamordowali Kennedy’ego; sam Biglino nazywa Daenikena „uczonym”; a Haze pyta, jak to możliwe, że skoro człowiek wyewoluował z szympansów, to szympansy wciąż istnieją…

    **) Cudzysłów, bo bardzo często Biglino przywołuje coś tylko po to, by pokazać, że te proste, religijne wyobrażenia są błędne. Nie zawsze więc chodzi o związek z tezą — często o zamieszanie w głowach mało świadomych odbiorców. Jedną z rzeczy, które sprawiły, że uznałem ten temat za ważny było zauważenie podobieństw z obecną propagandą polityczną, choćby rosyjską propagandą związaną z wojną w Ukrainie. To się nazywa propagandą postmodernistyczną — raczej namieszać w głowach, niż sprzedać swoją wersję. Przynajmniej na początku.

  93. basia Says:

    … … … 😮

  94. pak4 Says:

    Dawno mnie tu nie było…

    – Ana Levy-Lyons, No Other Gods: The Politics of the Ten Commandments, Center Street, 2018. Przyznaję, że czytałem jako ciekawostkę na marginesie, bo pani nie jest biblistką, tylko raczej pastorką. A przynajmniej ta książka zawiera rozwinięcie serii jej kazań dla jeden z unitariańskich parafii na Brooklynie. No ale właśnie stąd ciekawostka — jak dzisiaj, będąc ludźmi hm… „postępowymi” (w takim lewicowo-liberalnym sensie) odbierać Dekalog. I przekładać go na życie, w tym wybory polityczne.

    I choć mam tu i ówdzie zastrzeżenia, to muszę powiedzieć, że tym unitarianom zazdroszczę poziomu kazań — bo jest przyzwoity.

    Zacznijmy od tego, że pani Levy-Lyons odnosi się do tradycji judeo-protestanckiej w podziale przykazań i, będąc unitarianką, odnosi do własnego żydowskiego dziedzictwa.

    A potem przechodzi do „przykazań wyzwolenia”. I tu bardzo (IMHO) słuszne przypomnienie — Bóg daje te przykazania, jako „wyzwoliciel” — czy w judaizmie, czy w chrześcijaństwie, istotą przekazu religijnego jest, że Bóg wyzwala człowieka. W samej historii starotestamentowej, jest to wyzwolenie z niewoli egipskiej. I to „wyzwolenie” autorka podkreśla, jako przewodnią ideę przykazań.

    Kolejno:
    1) Nie będziesz miał innych bogów — autorka tu każe doszukiwać się innego „boga” we wszystkim, co czyni nas niewolnymi. Wystarczy kredyt. Albo to, że coś się musi zrobić. Bo ja wiem? Mecz obejrzeć? To już jest niewola i to jest już bóstwo, któremu oddaje się cześć. Należy się wyzwolić. (Ech, gdyby dodała z czego spłacić kredyt…)

    2) Nie czyń rzeźbionego obrazu — z podkreśleniem by nie przywiązywać się do wyobrażeń Boga, bo stanowią one w najlepszym przypadku tylko część prawdy.

    3) Nie używaj imienia Boga nadaremno — daleko tu autorce do oryginalnego sensu, bo pyta, czy wykorzystując imię Boga i religię, nie skrzywdziliśmy kogoś?

    4) Pamiętaj o szabacie – tu w zasadzie niczego autorka nie dodaje, poza podkreśleniem, jak trudno jest dzisiaj wycofać się z codziennej pogoni i znaleźć czas na świętowanie.

    5) Czcij ojca i matkę — czcić trzeba rodziców, dziedzictwo, ale i samych siebie, jak pani tłumaczy, jako przedłużenie własnych rodziców. „Czcić” nie znaczy pełnego podporządkowania, które prowadziłoby łamania innych przykazań, ale o uznanie znaczenia.

    6) Nie zabijaj — dla autorki weganizm jest oczywistością, ale nie chodzi o samo zabijanie — prowadzi tu myśl do odpowiedzialności za całą planetę (zanieczyszczenia, gazy cieplarniane, które emitujemy, wpływ decyzjami zakupowymi na życie ludzi w trzecim świecie itp.).

    7) Nie cudzołóż — że szybki seks jest zły to nawet się nie ma co rozwodzić, ale autorka idzie dalej — relacje trzeba pielęgnować i utrwalać. I to nie tylko z ludźmi. Bo to wszystko się wiąże.

    8) Nie kradnij — były decyzje zakupowe? No to jest więcej — czy to, co kupujemy zostało sprawiedliwie opłacone, czy może wynika z jakiejś formy wyzysku, niewolnictwa?

    9) Nie zeznawaj fałszywie — czyli czy słowami czynimy komuś krzywdę, czy też w „praktyce duchowej” trzymamy się prawdy.

    10) Nie pożądaj — poniekąd robi się z tego podsumowanie, bo te wszystkie kradzieże i inne, to efekt nadmiernych pragnień; które autorka radzi leczyć kontaktem z naturą — obcowaniem z lasem, czy parkiem zamiast myślenia o rzeczach i ludziach w sensie posiadania.


    IMHO, czasami to trochę na siłę, czasami autorka gubi się, albo czegoś nie wie. Ale było to dla mnie jakoś inspirujące, a przynajmniej pokazujące zmianę perspektywy. Oczywiście, z polskiego punktu widzenia to częste odwoływanie się „my-Amerykanie” bywało irytującej. Ale cóż, taka prawda miejsca, prawda czasu.

  95. basia Says:

    Taaakkk… – powspominałam (-naliśmy) inspirujące kazania angielskie… Ech, łza w oku… ❗

    Piękne dzięki za kolejne zrelacjonowanie i zrecenzowanie okołobiblijnej lektury!!! 😎 😎 😎

  96. pak4 Says:

    Yonatan Adler, The Origins of Judaism: An Archaeological-Historical Reappraisal, Yale University Press, 2022 — autor stara się zbadać, jak daleko w czasie sięga judaizm, wychodząc z założenia, że historię religii śledzić trudno, ale historię przestrzegania przepisów religijnych, to się powinno już dać, zaglądając do dawnych świadectw pisanych i odkryć archeologicznych. Bierze więc różne aspekty judaizmu — zakazy dietetyczne, kwestie czystości rytualnej, czy znajomość Prawa Mojżesza.

    Takie sięganie raz po raz pokazuje, że można się przekonać, że „judaizm”* istniał w I wieku n.e. Że istniał w I wieku p.n.e. Są pewne przesłanki, że i w II wieku p.n.e. No… i na tym w sumie koniec. Nie ma świadectw (synagogi, przywoływanie Mojżesza poza Biblią, baseny do obmyć rytualnych, kubki do obmyć rytualnych, filakterie, unikanie wyobrażeń figuralnych…) wcześniejszych, albo jeśli są (brak kości świń) nie muszą świadczyć o istnieniu „judaizmu” (jakieś tabu związane z wieprzowiną jest zauważalne archeologicznie w Lewancie, ale wyraźnie wykracza poza ziemie kiedykolwiek identyfikowane z Izraelem). Pewne świadectwa wskazują, że w lud w Izraelu, czy Judzie czcił Boga o imieniu YHWH (w skrócie czasem YHH), ale niekoniecznie wyłącznie to Bóstwo; a przy tym nie stosowano się sztywno do zakazu wyobrażania istot żywych. Co prowadzi autora do stwierdzenia, że zaprowadzenie Prawa Mojżeszowego (monoteizm, zakaz wyobrażeń, czystość sakralna, głoszenie Tory), jako wzorca do życia, uprawiania religii, pojawia się między podbojami Aleksandra Wielkiego, a I wiekiem i wiąże z narzuceniem tej formy religii przez Hasmoneuszy.

    ***

    IMHO: Brak świadectw nie oznacza świadectwa braku. Owszem, są przykłady, gdzie gęstość świadectw archeologicznych przekonuje, że nie dałoby się ukryć, np. kubków z kredy do obmyć rytualnych, przed archeologami — ale dotyczy to raczej kwestii pobocznych, będących wypracowaną interpretacją Prawa, a nie jego istotą. Generalnie wiemy (co dobrze zebrał autor), że w I wieku p.n.e., jakiś „judaizm” już istniał; wiemy, że przed VII wiekiem p.n.e. wiele jego form nie istniało. Ale to wciąż daje kilka stuleci z dyskusyjnymi i niewystarczającymi świadectwami, jako luki do wypełnienia w wiedzy.

    PS.
    Co nie zmienia, że Hasmoneusze, tak, czy inaczej, są mocno podejrzani o manipulowanie religią.

    *) Tu świadomie stosuję uproszczenie, bo o obecnym judaizmie mówi się jako o wynalazku powstałym po upadku Świątyni. Ale gdy widać, o co autor pyta, to widać o co mu chodzi — o religię zbudowaną wokół nakazów Tory.

  97. basia Says:

    😎 ❗ 😮

    Wielkie dzięki!!!

  98. pak4 Says:

    Hershel Shanks (red.), Understanding Dead Sea Scrolls, Biblical Archeological Society, 2012 (wybór tekstów z The Biblical Archeological Review) — w XX wieku, jeśli chodzi o Biblię, ważne były dwa odkrycia — mniej ważne z nich, to dostrzeżenie, że „przymierze” odpowiada formom traktatów międzypaństwowych; ważniejsze to znalezienie „zwojów znad Morza Martwego” — sekciarskiej biblioteki sprzed ok. 2 tys. lat. Pozwoliło to odkryć manuskrypty biblijne (a z punktu widzenia Biblii hebrajskiej jest to niemal komplet) o dobre 1000 lat starsze od najstarszych znanych, a także dodatkowe pisma „sekciarskie”, dotąd nieznane przez współczesnych badaczy, choć jak się wydaje, znane przez autorów Nowego Testamentu. Piszę „sekciarska”, ale tu trzeba dodać, że najprawdopodobniej chodzi o esseńczyków, o których niewiele wiemy. Najprawdopodobniej, bo dość prawdopodobna jest też wersja o saduceuszach. Tak, czy inaczej, bardzo pogłębiło to wiedzę o judaizmie II świątyni, oraz o kształtowaniu się Biblii, która w tym okresie (plus minus życia Jezusa) okazała się o wiele bardziej „płynna” (wciąż podlegająca redakcjom, z rywalizującymi wariantami) niż wcześniej sądzono. I bardziej podobna do LXX niż wcześniej sądzono…

    Oczywiście mamy też sporo spekulacji i dziwacznych teorii, które zwoje zainicjowały — te w przytoczonych tekstach są tylko wymieniane, z wyjątkiem tezy o „watykańskim spisku”, który miał utajnić nie pasujące do doktryny teksty z Qumran. Tu pojawia się tekst dający odpór tej tezie — najwięcej i najbardziej różnorodnych publikacji akurat dokonano tu pod auspicjami Kościoła Katolickiego.

  99. basia Says:

    ❗ 🙂 🙂 🙂 ❗

    Piękne Ci dzięki za systematyczne relacje z lektur „w temacie”!!! 😎

  100. pak4 Says:

    Marcin Majewski, PIęcioksiąg odczytany na nowo. Przesłanie autora kapłańskiego (P) i jego wpływ na powstanie Pięcioksięgu, Wydawnictwo Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II, 2018 — mało tu książek polskich… cóż, nie dość, że rynek mniejszy niż anglojęzyczny, to jeszcze wiele nie ukazuje się w wersji elektronicznej. Właściwie, czy ta ukazała się w wersji elektronicznej? Bo w zasadzie to uzyskałem od autora…

    Wiedzy dużo, dla mnie np. nowe było zwrócenie uwagi na odwzorowanie w Przybytku (czy późniejszej Świątyni w Jerozolimie) modelu budowy świata. Jeśli chodzi o ten ciąg streszczeń, to ważny jest podtytuł — miejsce i znaczenie autora kapłańskiego. Wyżej odnosiłem się do Teorii Źródeł, mówiącej o czterech źródłach (J, E, D, P) w Pięcioksięgu, przy czym lektury uświadomiły mi, że ta wersja, wciąż popularna w Stanach, utraciła swoją pozycję w Europie. Ale wiedzieć, że utraciła i wiedzieć, jak jest obecnie postrzegane powstawanie Pięcioksięgu, to dwie różne rzeczy.

    A generalnie znaczenie autora kapłańskiego wzrosło. Jeśli traktowano go jako redaktora i kontynuatora starszych źródeł J i E, tak teraz urasta do pozycji czołowego twórcy Pięcioksięgu, do którego inne tradycje (nie-P, a już nie osobne J i E) trafiają później. Stąd i jego pozycja. I potrzeba pisania o jego wpływie książek.

    PS.
    Prof. Marcina Majewskiego można posłuchać za darmo na YT, co się poleca:
    https://www.youtube.com/@Marcin.Majewski

  101. pak4 Says:

    Jan Assman, From Akhenaten to Moses: Ancient Egypt and Religious Change, The American University in Cairo Pres, 2014 —
    związków doszukują się liczni między monoteizmem Echnatona, a monoteizmem Mojżesza. Cóż, są w miarę blisko na osi czasu, obaj będąc bohaterami świadomości zbiorowej (o wiele bardziej niż, powiedzmy, Zoroaster). Ale wiele więcej nie mogę po lekturze napisać — Jan Assmann woli snuć wizje dotyczące religii, czy np. fascynacji egipskimi wierzeniami w „Czarodziejskim flecie”, niż szukać powiązań Mojżesza i Echnatona. Z tego ostatniego tematu notuję trzy rzeczy, które jakoś mnie zdziwiły:

    1) Już starożytni doszukiwali się związku. Jest to o tyle dziwne, że Echnatona skazano na zapomnienie. A jednak, coś doprowadziło Manetho do datowania Mojżesza na czasy Echnatona…

    2) Zaprowadzenie monoteizmu było traumą. To akurat nie jest szczególnie odkrywcze — Echnaton narzucał swoją wizję religijna przemocą. Ale że tak głęboką, iż zapamiętaną przez ponad 1000 lat?

    3) Akurat egipska religia miała pewne monoteistyczne ciągotki, dzięki pojęciu pewnej „boskiej jedności”, w czym wyprzedzała np. greckie rozważania filozoficzne.

  102. pak4 Says:

    Ross Nichols, The Moses Scroll, Horeb Press, 2021 — ot, taka ciekawostka. W 1883 roku, do Mojżesza Szapiro (Shapiro?), handlarza zabytkami z Jerozolimy (sam Mojżesz Szapiro był Żydem z Kamieńska Podolskiego, który przeszedł na chrześcijaństwo, potem się przeniósł do Ziemi Świętej, w końcu osiadł w Jerozolimie) przybył Beduin, ze znaleziskiem ze wschodniego brzegu Morza Martwego. Znaleziskiem był zwój, czy raczej fragmenty zwoju, spisanego pismem paleo-hebrajskim (to co my znamy jako pismo hebrajskie, to zaadaptowany alfabet aramejski; pismo paleo-hebrajskie to dawniejszy alfabet kanaanejski). Po oglądzie Mojżesz Szapiro uznał, że jest to wczesna redakcja Księgi Powtórzonego Prawa. I postanowił sprzedać to wielkie odkrycie Muzeum Brytyjskiemu.

    Kolejny rok w życiu Mojżesza Szapiry był rokiem wielkich nadziei i upadku. Dziewiętnastowieczni badacze wezwani do oceny zwoju uznali go w końcu za fałszerstwo i mniej lub bardziej pośrednio oskarżono samego Szapirę. Ten popełnił samobójstwo…

    Ross Nichols (i James D. Tabor, autor przedmowy) uważają, że Szapiro nie był fałszerzem. Główne argumenty dziewiętnastowiecznych badaczy dotyczyły tego, że zachowanie starożytnego zwoju nad Morzem Martwym nie jest możliwe, a forma nie przypomina niczego znanego. Te argumenty zostały „obalone” przez odkrycia zwojów znad Morza Martwego, łączonych ze wspólnotą esseńczyków (zob. wyżej) z Qumran — znaleziono je w podobnych okolicznościach, miały podobne cechy i też były starożytne. Zwój wróciłby więc do gry i wymagał ponownej oceny, tyle że zwoju… nie ma. Zwój (raczej fragmenty, bo były to wycinki) uznany za falsyfikat, a więc coś mało wartego, zaginął po śmierci jednego z kolejnych właścicieli. To co zachowało się, to jednak dziewiętnastowieczna transkrypcja na alfabet hebrajski.

    Zwój odpowiada — zdaniem autora — temu, co Biblia opisuje, jako zwój spisany przez Mojżesza: końcowa mowa, z pouczeniami, ale bez opisu śmierci Mojżesza. Gdyby był oryginałem, to musiałby raczej pochodzić z czasów przedwygnaniowych — Ross Nichols rozpisuje hipotezę, że to zwój znaleziony w Świątyni, który stanowił oparcie reform Jozjasza, a który (lub którego kopię) mógł ukryć Jeremiasz, bądź ktoś z jego otoczenia, w obliczu perspektyw upadku Jerozolimy.

    Ross Nichols jest za. Uważa, że zwój jest prawdziwy. Ja, szczerze mówiąc, wątpię, choć — rzecz jasna — nie wykluczam. Bo tak: Qumran pokazuje, że mogły się zachować dawne zwoje, to ten byłby z 400-500 lat starszy, a to znowu zmniejsza szanse. Poza tym, byłby w miarę dobrze zachowany… Kolejna rzecz — w zwoju unika się słowa JHWH, zastępując go słowem Elohim. Jak wiemy (patrz wyżej) w hipotezie źródeł, uznawano istnienie niejakiego Elohisty, używającego słowa Elohim. Gdy odkryto zwój, badacze twierdzili, że to akurat treść mogłaby ich przekonać do autentyzmu zwoju, bo odpowiadałby on wierze w istnienie tradycji elohistycznej, starszej od deuteronomicznej. Ja jednak widzę duże „ale” — Elohista (którego istnienie jest zresztą podważane) działałby gdzie indziej, kiedy indziej, a i słowa JHWH unikał w innym kontekście niż Księga Powtórzonego Prawa. Tu mamy zwój dotyczący słów Mojżesza, gdzie nie ma sensu ukrywania słowa JHWH. Kolejna rzecz — w zwoju (jego tłumaczenie zawarte jest w książce) nie tylko nie ma opisu śmierci Mojżesza, ale i przepisów dotyczących jednej Świątyni — czyli istoty reformy Jozjasza, z którą związany byłby „zwój Mojżesza” z hipotezy Nicholsa.

    Jak widać jestem sceptyczny, ale sceptyczny nie oznacza, że pewny fałszerstwa — tradycja elohistyczna z jednej, a jedyne odwołanie do miejsc w Ziemi Świętej (wskazujące na Górę Gerizim), wskazywałoby na tradycję północną. Co prawda byłoby to sprzeczne z tradycją deuteronomiczną, ale…dominująca hipoteza zakłada stworzenie pewnego „falsyfikatu” z niczego, a w końcu mógłby pochodzić skądś — dałoby się więc jakąś hipotezę zbudować.

  103. basia Says:

    Przeciekawa ciekawostka – piękne Ci dzięki!!! 😀 😀 😀

  104. Anonimowa Celebrytka Says:

    Bardzo Ci dziękuję, PAK, za wszystkie relacje z lektur biblijnych.

    Gratuluję Obojgu Teamowi formatu. Doskonale się dobraliście, brawo! 🙂 🙂

  105. basia Says:

    😀 😀

    …Mój format po zimie jest o dwa i pół kila większy. Ale ja to wyredukuję, obiecuję! 😐

    😉

  106. Anonimowa Celebrytka Says:

    Basia, 😉

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s


%d blogerów lubi to: