Powtórzenie* przejścia całego podniebnego szlaku dla orłów przebiegało wczoraj jak następuje (=zdjęcia czyli fotki ;|):
Pobudka 3:45; wyjazd autobusem przelotowym z Puław (znów brak miejsc siedzących, na szczęście tylko do Myślenic).
Kuźnice (7:30) – Jaworzynką do Gąsienicowej, Czarnego Stawu i na Zawrat.
Zawrat (10:20; 10’ odpoczynku na Małym Kozim) – dalej ku Zamarłej i najbardziej emocjonującej części – wejściu na Kozi Wierch.
Kozi Wierch (12:00; 35’ odpoczynku) – po czym wspinaczka ku Granatom.
Skrajny Granat – ostatni – (14:00; 15’ odpoczynku) – stąd ku Buczynowym i zwornikowi Krzyżne
Krzyżne (15:58; 20’ odpoczynku) – stąd zejście do Doliny Pięciu Stawów Polskich, szarlotka w schronisku (15′ – na szczęście nie było kolejki do bufetu ani kuchni), czarnym szlakiem przez Ścianę Stawiarską, Roztoką a następnie asfaltem do Palenicy Białczańskiej. Powrót busem do Zakopanego i ostatnim autobusem do Krakowa – przed północą.
Okoliczności dodatkowe:
– Rano – po raz pierwszy w swej górskiej historii – B miała niespodziewany kryzys organizacyjno-motywacyjny. Ale przezwyciężyła go (jakimś tajemnym impulsem), a dojście na późniejszy autobus niczego nie zepsuło… wcześniejszy był opóźniony.
– Na wymagających szlakach jest wciąż bardzo niewielu turystów. Na Kozim B była przez 10 min zupełnie sama(!) A potem 7 osób (30-40 latków) piknikowało w rodzinnej atmosferze, pokazując sobie nawzajem zdjęcia kozic i świstaków na monitorach aparatów, częstując czekoladą, opowiadając o rodzinnych podbojach tatrzańskich (i dywagując na temat blokad psychologicznych z tym związanych), zaśmiewając się do łez z niektórych sformułowań w przewodnikach wysokogórskich, jakie prawie każdy ze sobą niesie.
– Na Orlej Perci absolutnie wszyscy się pozdrawiają… Elitarna trasa, elitarne towarzystwo.
– Słów brak na przekazanie wrażeń… A była to prawdziwa ‘wyrypa’ kondycyjna i techniczna, przy idealnej pogodzie i temperaturze, niemal bez wiatru, ale z zimnymi delikatnymi powiewami, chłodzącymi gdy trzeba. Kolana jakimś cudem nie bolą (wczoraj odezwały się dość wcześnie i zmitygowały ‘kozicowe’ zapędy B). Nie odzywają się też ramiona (podciąganie się na łańcuchach). Za to uda zaraz po przebudzeniu!… ech, rozchodzimy te zakwasy; przed nami kolejny bogaty dzień!
___
*Pierwszy raz B uskuteczniła taki wyczyn w pierwszym dniu jesieni 2003 (też solo)… ale z noclegiem w ‘Piątce’ jako punktem wyjścia (przed szóstą rano). Zatem wczoraj było trudniej.
29 lipca 2008 o 6:42 am
P.S. Teraz przejrzę fotki i coś wgram na Picasę; przed południem powinnam też odpowiedzieć na uwagi Państwa zamieszczone pod wczorajszym wpisem.
Pozdrawiam serdecznie!!! 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂
29 lipca 2008 o 7:22 am
„Słów brak na przekazanie wrażeń”
Więc po co było się męczyć, skoro teraz słów brak, żeby się pochwalić?
Ja wybiorę się na ten szlak, kiedy ułożą tam równy chodnik z kostki brukowej, zrobią gustowną iluminację, a co 500 metrów postawią namiot „Żywiec”, „Lech”, „Heineken” lub „Królewskie” z hałaśliwą muzyką.
29 lipca 2008 o 7:34 am
Po co się męczyć? – Oczywiście głównie dla sztuki, sportu i adrenaliny 😀
A co do baru – wczorajsi współpiknikowicze na Kozim też coś takiego postulowali 😉 Więc kto wie… Na Łomnicy, Zugspitze i paru innych wyniosłościach (o Kasprowym nie zapominając) takie przybytki są…
[niedoczekanie
– zgrzyta zębami zwykle łagodna jak baranek B 😆 ]
29 lipca 2008 o 8:27 am
Parasol lub namiot i beczkę piwa można wnieść we własnym zakresie…
29 lipca 2008 o 8:44 am
I jaka byłaby marża! A ci turyści to tylko potrafią bezintersownie czekoladą na szczycie częstować… 😉
P.S. Zdjęcia wgrane; Opisane tylko w połowie (większej 😉 )… Obowiązki podstawowe wzywają (i zawsze się jakiś zator(ek) zrobi przez dzień nieobecności 😦 🙂 )
29 lipca 2008 o 9:00 am
Zdecydowanie Heineken… i najlepiej w Amsterdamie:)
29 lipca 2008 o 9:20 am
W Amsterdamie? 😮 Niekoniecznie 😀 Ja się Heinekena (a za nim – piwa jako takiego, bo go wcześniej nie cierpiałam) nauczyłam pić w 1989 w Grecji… na Peloponezie. Upał, dobry ser żółty jako akompaniament w chłodnych pomieszczeniach o marmurowych lub innokoamiennych posadzkach…
To był rok!… 🙂
29 lipca 2008 o 9:51 am
O takim Heinekenie w Amsterdamie mowa?
29 lipca 2008 o 10:09 am
Zdjęcia smakowite. W sierpniu przymierzam się do podobnych miejsc.
29 lipca 2008 o 10:20 am
Witam Cię serdecznie, Sadoq! 🙂
I dzięki za docenienie fotek. Zwanych jednokomórkowcami (bo pstrykanych aparatem telefonicznym 2M). Można było pogłębić smakowitość większą liczbą ekscytujących detali, ale to wymaga czasu, a dzień był raczej adrenalino-sportowy, niż kontemplacyjny (i te niepewne kolana!) Żałuję jednak, że nie ujęłam więcej ekspozycji w wejściu na Kozi. I tych długich łańcuchów po południowej (i ekspozycji po północnej) w Buczynowych… Trudno… next time (znaczy mam tego sporo analogiem z poprzednich nawiedzin 😉 😀 )
Życzę wspaniałych wrażeń w sierpniu… przy optymalnej pogodzie 🙂 I koniecznie opowiedz nam, jak było! 🙂
29 lipca 2008 o 10:24 am
Popatrzyłem sobie na basine czasy przejść, jeszcze raz to policzyłem i nie pozostaje mi nic innego jak pogratulować kondycji 😀
29 lipca 2008 o 10:28 am
Może basia spieszyła się na jakiś serial…?
29 lipca 2008 o 10:31 am
Heinekenie!
Mój złociutki!
Strużką kapiesz
Z mojej bródki!
Heinekenie!
W Amsterdamie!
Kapiesz z brody
Także damie!
29 lipca 2008 o 10:35 am
foma mówi: „Może basia spieszyła się na jakiś serial…?”
Na Dr House’a na Dwójce o 20:10. Kobitki lubią takich arogantów.
29 lipca 2008 o 11:06 am
Basiu!
2Mpx jest w sam raz jak na prezentacje w necie. Sam korzystam z nokii n73 (3,2Mpx) i muszę pomniejszać. Obraz połączony z tekstem nadaje pisaniu wielowymiarowości.
29 lipca 2008 o 12:05 pm
Sadoq mówi: „2Mpx jest w sam raz jak na prezentacje w necie. Sam korzystam z nokii n73 (3,2Mpx) i muszę pomniejszać.”
Spojrzałem na Twój blog i zdjęcia tam zamieszczone zostały zmniejszone do rozmiarów poniżej 0.5 Mpx. Rzecz jednak nie w megapikselach, ale w optyce, jakości przetwornika i obróbce obrazu. W Nokii N73 masz optykę Carl Zeiss.
29 lipca 2008 o 12:43 pm
@Quake: Niech Pan nie przesadza z tymi gratulacjami 😀 Musiałam skoro chciałam (2 lipca bym się tam nie wyrwała a i dziś raczej nie jestem w kondycji do zademonstrowania niuansów samby czy walca wiedeńskiego… coś za coś 😉 ). Poza tym ze względu na niepewne kolana niewiele nadrabiałam w zejściach – prawie nic… Ale w sumie fantastycznie było. I nawet jestem z siebie dumna. Maleńką troszeńkę, ale jednak 😉 😀
@TesTeq – no wie Pan 😯 – tyyyyyle pustych kalorii?! A wie Pan, jak się nie bedzie człowiekowi chciało wstać (w miarę jak dnia zacznie ubywać), by te kalorie spalić gdzieś w atrakcyjnym miejscu? 😀
Co za potwarz, że B spieszyła się na serial!!! 😯 – po trzykroć szok 😉
Bo
-B nie ma telewizji; a nawet w krótkim okresie, gdy miała (po powrocie z długiej zagranicy musiała się doinformować, czym żyje Kraj), zbaczyła trzy odcinki Złotopolskich, trzy Kasi i Tomka, pięć M jak miłość i siedem Rodziny zastępczej. Wszystko to bawiło ją w miarę na początku (bo skoro ogląda, lubi mieć dobry humor a nie zrzędzić, że poziom albo dowcip nie ten i wszystko parszywieje 😉 ), potem nudziło schematami… Ale nawet, gdyby nie nudziło – B dowiedziała się, jak to funkcjonuje – i wystarczy.
-O 20:10 była w Palenicy Białczańskiej jedząc loda, którego reklamuje […], przed wsiąściem do busa (tym razem bez pozdrawiania ul. Sportowej w Bukowinie – pojechał przez Jaszczurówkę… W miejscu, gdzie normalni ludzie miewają telewizory B zjawiła się kwadrans przed północą…
-B nigdy nie lubiła arogantów… jakichkolwiek. Co najwyżej jest w stanie dostrzec w nich rozrywkowych gości – na dystans… dobry dystans.
😉 🙂 😀
@Sadoq: Rozmiary to jedno, ale jest jeszcze jakość zdjęcia. Pomniejszonego a jednak wiernie odwzorowującego w trudniejszych warunkach (np. oświetleniowych). Więc w sumie jestem wdzięczna Braciom (zwł. starszemu, pasjonatowi fotografii, od paru tygodni właścicielowi najnowszej lustrzanki Canona), że tak konsekwentnie szydzą z mojego publicznego udostępniania nieadekwatnych fotek. Muszę się w końcu na coś zdecydować (nie, nie lustrzankę, w to się już bawiłam). Ale 10x zoom optyczny by się w górach przydał. Przy reszcie optymalnej wedle priorytetów, o których pisze o 12:05 TesTeq 🙂
Inna sprawa, że wczoraj nie miałam czasu nawet ‚pokombinować’ w obrębie możliwości mojej ‚pchły’. Focenie zabiera czas. Tym wypasionym canonem Brata też – i to ile!… 😉
29 lipca 2008 o 12:48 pm
Niewymieniony z imienia arogant oddala się na dystans…
29 lipca 2008 o 12:53 pm
No wie Pan 😮 😯 ja myślałam, że chodzi o jakiegoś bohatera serialowego… a tu i Pan się poczuwa?… 😀
29 lipca 2008 o 12:56 pm
Ja tylko czytam, analizuję tekst i wyciagam wnioski. Czasem chyba zbyt głośno…
29 lipca 2008 o 1:01 pm
Pohopnie raczej (błąd ort intencjonalny 😀 )
A ew lapsusy się zdarzają zagonionym tak jak ja w ostatnich dniach… 😳 co złego to nie my…
29 lipca 2008 o 1:03 pm
Hop-Hop! Czy jeszcze mnie słychać…?
29 lipca 2008 o 1:04 pm
I jeszcze jak!… Ale w górach odradzam… Ten-tam majestat… a i lawinkę można uruchomić…
29 lipca 2008 o 1:14 pm
Czyj majestat…?
29 lipca 2008 o 1:17 pm
…gór oczywiście…
29 lipca 2008 o 1:33 pm
Uff, już się przestraszyłem, że mowa o jakimś bardziej ucieleśnionym…
29 lipca 2008 o 2:30 pm
basia mówi: „B nie ma telewizji; a nawet w krótkim okresie, gdy miała (po powrocie z długiej zagranicy musiała się doinformować, czym żyje Kraj), zbaczyła trzy odcinki Złotopolskich, trzy Kasi i Tomka, pięć M jak miłość i siedem Rodziny zastępczej.”
Nic dziwnego, że jej się odechciało, skoro nie zobaczyła ani jednego odcinka niezrównanego, niepowtarzalnego, aschematycznego, skrzącego się dobijającym szyderstwem z polskiego społeczeństwa serialu „Świat według Kiepskich”.
Pozdrowienia dla Pani Dody i jej loda oraz ulicy Sportowej w Bukowinie, którą najlepiej wspominam z czasów kiedy ulice nie miały nazw…
29 lipca 2008 o 2:41 pm
Oj, przepraszam, widziałam też ze trzy odcinki Kiepskich (który to serial odebrałam jako zręczny pastisz niektórych elementów polskiej rzeczywistości i mentalności… tak, jak bawił mnie absurdalnie-abstrakcyjny humor Złotopolskich… a do łez ze śmiechu doprowadzali Kasia i Tomek (‚nic dziwnego, jesteś ich najbardziej typowym targetem’ – skomentował wymądrzały Najmłodszy)).
Problem w tym, że wielu rozumie te produkty wprost…
…A mój próg znudzenia ustawiony jest bardzo nisko… I, jako – jednak – filmoznawca, znam te sztuczki na pamięć i na wyrywki. A problem powinności mam z kolei ustawiony wysoko… a doba ma 24h… tylko… I wolę bawić (też przez tv), niż być bawioną.
Ale w sumie, jeśli ktoś nie ma nic lepszego do roboty… czemuż nie miałby pomagać w uzyskiwaniu jeszcze większej sławy i kasy pp Łepkowskiej, Mroczkom, Cichopek, itd.
Wszystkie pozdrowienia przekażę przy najbliższej okazji… Tylko kiedy ona nastąpi – oto jest pytanie 🙄 😀
Widok z Bukowiny w kierunku Tatr jest niebiański. Wiedziałam o tym od zawsze teoretycznie, ale w pełni doceniłam dopiero podczas tych powrotów z Palenicy o zachodzie słońca w lipcu 2008…
29 lipca 2008 o 8:51 pm
Basia & Quake i czasy:
Muszę przyznać, że Basia sama sprowokowała uwagę. Zapewne bardziej, niż gdyby napisała, że przeszła szybko, czy jakoś tak… To nawet poruszyłoby orlopercich dyletantów.
Widok z Bukowiny Tatrzańskiej? Dawno, dawno temu (1980? 1983?) spędzałem tam wakację. Pamiętam, przyjechaliśmy w jakieś mroczne popołudnie. ‚Nuda’ — wszystko szare. A potem wstał świt i odsłoniły się najpierw Tatry Bielskie, a potem kolejno — reszta.
Ech… dawno to było. Tak dawno, że wypad w Tatry wydaje mi się nawet nie tylko odległy, ale i nieprawdopodobny… (A zdjęcia kłują uczuciem zazdrości. 😉 )
29 lipca 2008 o 8:59 pm
Pewnie, że sprowokowała… przecież cała notka jest w konwencji quasi-sportowego raportu o osiągach… W końcu taki dzień się zdarza raz na 5 lat… albo drugi raz w życiu (może ostatni 🙄 ) 😀
P.S. Co za ‚kłują uczuciem zazdrości’?… 😮 Do ósmego października wszyscy mają być silni, zwarci i gotowi. Bo idziemy na Starorobociański, Wołowiec i co się da… a jak się da jeszcze więcej, to sobie na Rohacz Ostry wyskoczymy. Nie dość, że adrenalina nielegalnego przekroczenia granicy (na Wołowcu nie ma przejścia turystycznego), to jeszcze wspinaczkowa ‚czwórka’ turystyczna – czyli tak, jak na części Orlej ‚Kozi Wierch’ albo ‚Buczynowe’… 😀
Dooobrze, żartowałam…. ale tylko troszeczkę 😉
19 lutego 2009 o 4:49 am
[…] nie skosztować-pochwalić, gdy częstują?!) sprawiła, że wczoraj przyśnił mi się szczegół lipcowej przebieżki po Orlej, o którym zapomniałam już po trzech […]